niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział VIII


            Mijały dni, tygodnie, miesiące, a Lisa nadal nie wracała. Nie zadzwoniła, nie dała znaku życia. Gdy wieczorem siadałem na parapecie w pokoju gościnnym, patrzyłem na niebo. Zawsze mówiła o nim, podkreślając kolor moich oczu, choć osobiście nie widziałem podobieństwa. Ale Lisa odstawała od ludzkiej definicji normalności pod każdym względem. Nie śpiewała pod prysznicem jak większość wstydzących się swojego głosu osób, nie pożerała pudełka lodów podczas melancholijnych stanów i nie wzywała pomocy, kiedy przypaliła kurczaka i włączał się alarm przeciwpożarowy, a woda nie chciała przestać lecieć. Przez cztery lata to wszystko stało się dla mnie wyznacznikiem normalnego życia.
            W Ash Dale życie wyglądało inaczej. Tutaj panował obowiązek nauki, więc i mnie posłano do szkoły. O dziwo od razu do liceum, co wynikało z braku gimnazjum. Z opowieści Juliana wynikało, iż wszyscy uczniowie to wieloletnie istoty, które po prostu dobrze czują się w klasach, a nikt nie był na tyle młody, aby pozostać w gimnazjum. Poza tym dostałem własny pokój, ten gościnny, a chłopcy wzięli się za remont reszty domu. Nic nie powiesiłem na ścianach, a jedynie skompletowałem kilka serii książek. Zapełniono mi szafę najróżniejszymi ubraniami, wstawiono biurko i kupiono laptop. Miałem to, co chciałem, ponieważ Lisa przesłała Julianowi na konto okrągłą sumkę specjalnie na moje potrzeby.
        Uzależniłem się od Internetu. Całe dnie spędzałem na forach oraz stronach w poszukiwaniu informacji. Tyle że cała sieć wyglądała jak powinna - internauci komentowali wydarzenia sportowe, kulturowe. Świat kręcił się po swojemu.
            Znalazłem tylko jedno forum warte uwagi, gdzie poznałem Karren. Użytkownicy kłamcami nie byli, ponieważ aby dostać się na oficjalną stronę, należało wpisać nazwę jednego z miast w pełni zamieszkanego przez nieprawdziwych. Człowiek poległby na starcie, bo w końcu kimże są nieprawdziwi? Dla nich to istoty fantastyczne, z takim mianem nie mieli styczności.
               Karren, jeśli wierzyć słowom, posiadała w sobie krew wilkołaka, więc potrafiła zmienić się, gdy zachodziła taka potrzeba. Mieszkała w drugim mieście, którego nazwy podać nie chciała, wraz z matką - człowiekiem. Wyżalała się mi, a ja ją słuchałem. Dzięki niej czułem, że komuś jestem potrzebny, że się na coś przydaję.
            Gdy Lisa zadzwoniła, siedziałem na parapecie i obserwowałem gwiazdy. Nick przyniósł telefon, wręczył go mi, a następnie przemienił się w kota o brązowo-miodowym futrze i czmychnął, nie wydając żadnych odgłosów. Koty są niesamowite.
         Przez chwilę wpatrywałem się w ekran smartphona, na którym widniało zdjęcie naburmuszonej Lisy. Musiało zostać zrobione dawno temu, ponieważ dziewczyna wyglądała na szczęśliwszą, nieobciążoną problemami. Bunt wręcz błyszczał w niebieskich oczach. Mimo to wyglądała pięknie.    Przyłożyłem telefon do ucha i głęboko odetchnąłem.
                 - Słucham.
         Serce zaczęło mi bić szybciej, jakbym dopiero co ukończył maraton. Starałem się opanować nerwy i uspokoić oddech. Nie chciałem wybuchnąć tak jak ostatnim razem, ponieważ wtedy obwiniałem się, że ją skrzywdziłem. Tak, to idiotyczne, w końcu to wampir, któremu obojętny był mój żywot, lecz jako człowiek wciąż czułem. A tamtego dnia wyrzuty sumienia pożarły mi żołądek i oddały dopiero na drugi dzień.
            - Cześć, Key.
            Ten sam głos, zabarwiony nutką radości oraz przyprawiony zmęczeniem, który witał mnie każdego dnia w Paryżu. Ten sam głos, który odnalazł mnie zimą i uratował przed śmiercią. Ten sam głos, który powtarzał w nieskończoność, jak wspaniały jest Szekspir. Ten sam głos, który twierdził, że bez nauki świat dawno by się skończył, choć sam był wytworem istoty o nieprawdziwym pochodzeniu.
            - Cześć, Lisa - wyszeptałem, podciągając nogi pod brodę. - Tęsknię.
            - Przepraszam. Wiem, jakie to okropne uczucie. - Zrobiłem smutną minę. Na całe szczęście nikt nie mógł jej dostrzec, ponieważ w pokoju panował mrok, a mieszkańcy, choć czasem rzucali przelotne spojrzenia na okno, szybko zapominali o obcych, brodząc we własnym życiu. - Jutro twój pierwszy dzień szkoły, prawda?
            - Nie chcę - burknąłem. - Dlaczego nie możesz tu być i uczyć mnie sama?
            - Nie złość się, niedługo wrócę i wtedy opuścisz Wschód.
            - Powiedziałaś niemal to samo ponad dwa miesiące temu! - Brzmiałem żałośnie, po prostu jak naburmuszony dzieciak, któremu zabrano zabawkę. - Przepraszam - dodałem szybko, by nie przerwała. - Za to, co mówię. Jestem po prostu zły.
            - Wiem, spokojnie. Uczucie gniewu znam aż za dobrze. To właśnie dzięki niemu potrafię zabijać z taką precyzją... - Rozmarzyła się i westchnęła do słuchawki. - Ale ty nawet się nie waż o tym myśleć, jasne?
            - Nie lubię brudzić rąk, zwłaszcza krwią - odparłem, spuszczając jedną nogę z parapetu. Za oknem panowała cisza i spokój, tylko Nick przemykał wśród domostw pod postacią kota, by jak najszybciej dostać się do sklepu. - Jestem zbyt kochany, aby przyodziewać szkarłatne rękawiczki, Liso.
               - Julian twierdzi, że stałeś się ostatnio pyskaty.
            - Dojrzewanie - odpowiedziałem wymijająco. Lepiej kłamać, niż podawać prawdziwe powody.
            A powodem mojej złości była oczywiście ona. Jak śmiała w ogóle zostawić mnie w tej dziurze? Czyżbym stał się taką kulą u nogi, że wolała mnie podrzucić obcym? Nie, gdyby tak się stało, nie prowadzilibyśmy tej rozmowy. Więc dlaczego? Troska? Proszę, ona nie wie, czymże to jest! To wampir pozbawiony wszelkich uczuć. W tym przypadku strach również odpada. Czyżby chciała więcej chwały? Może myśli, iż pokonanie Łowców poprawi jej reputację? Prawdopodobnie.
            - Och! Ale jak się zakochasz, dasz znać przez chłopców, prawda? - Pierwszy raz słyszałem takie zainteresowanie w jej głosie, może wręcz podniecenie. - Dojrzewanie to piękny okres w życiu człowieka! Daj się ponieść, Key! Masz być szczęśliwy!
            - Wszyscy w tym mieście są starzy. Nawet starsi od ciebie, Liso - mruknąłem, kręcąc głową nad jej głupotą. - Tylko ta Romilia... Larch, jeśli dobrze pamiętam, oraz rodzina tej kobiety są młodsi. Jednak ich córka jest za młoda, by stać się obiektem mych westchnień.
            - Nawet o tym nie myśl i trzymaj się z dala od Romi, rozumiesz? - Teraz niemal krzyczała. - Nie waż się z nią rozmawiać, przebywać w jednym pomieszczeniu czy choćby próbować nawiązać wzrokowy kontakt.
              - Ale... Czemu?
          - Bo jesteś przesiąknięty moją magią, a ta w nadmiarze może cofać działanie wieloletnich uroków. Kiedyś wyświadczyłam Romilii przysługę i usunęłam jej pamięć, więc niechcący możesz przywrócić wspomnienia.
            - Mhm.
            Akurat. Lisa i wyświadczanie przysług. Dla tej wybrednej nieprawdziwej trzeba płacić i to sowicie, czasem w wymyślnych walutach. Wątpiłem, by Romi, a przyjemnie spędzało się z nią czas, posiadała taką sumę pieniężną. Zwłaszcza, że musiała być w tamtym czasie młoda. Nie, z całą pewnością nie od niej pochodziła prośba. Od kogo więc?
            - Posłuchaj, to wszystko się niedługo skończy, wytrzymaj jeszcze trochę. A teraz muszę kończyć. W razie czego przekaż chłopcom, że możecie pisać na szesnastkę.
            - Szesnastkę? - ściągnąłem brwi. Jakiś szyfr?
            - Szesnasty numer komórkowy w mojej kolekcji, mam ich ponad dwadzieścia pięć, za każdym razem używam innego, by nie dało się mnie namierzyć - wyjaśniła dokładnie, po czym dosłyszałem świst powiązany z osuwaniem się materiału. - Zobaczymy się wkrótce.
            Pip. Pip. Pip.
            Rozłączyła się, mimo to tych kilka skradzionych chwil okazało się zbawcze. Wiedziałem, że żyje, że istnieje szansa na jej powrót. Lisa była najważniejszą osobą w moim życiu, jedyną, która potrafiła zrozumieć moje uczucia. Potrafiła zajrzeć w głąb pogmatwanego, dziecięcego umysłu, odszukać problem i go zgnieść w ręku jak grudkę zlepionego piasku. Wiadomo, nie powinienem oczekiwać tego od ludzi, lecz gdyby się postarali, nawet oni znaleźliby rozwiązanie.
            Zerknąłem na wiszący na wkręconej w ścianę śrubie mundurek. Pierwszy raz miałem włożyć coś tak eleganckiego. Lisa stroniła od wytwornych strojów, nie pozwalała nosić koszul, krawatów, marynarek. Nie chciała odebrać mi dzieciństwa.
            Mundurek stanowiły wszystkie ubrania zakazane. Granatowy krawat wraz z marynarką i biała koszula z rękawem sięgającym łokcia. Spodnie dowolne - byleby długie. Zaopatrzony zostałem w kilka par porządnych dżinsów. No i buty - dziwne, lakierowane, na grubej podeszwie. Pierwszy raz widziałem takie na oczy. Zamierzałem przymierzyć go przed rozpoczęcia, jednak spłoszyłem się, myśląc o Lisie.
            Niechętnie podreptałem do kuchni, gdzie siedział Julian z kubkiem nieco śmierdzącej cieczy. Dla niego najwyraźniej nie przeszkadzał zapach ani tym bardziej smak. Nieprawdziwi mają dziwne kupki smakowe.
            - Key! I jak tam, dowiedziałeś się, kiedy wraca? - zapytał, wyraźnie zainteresowany tematem. Przysiadłem na wolnym krześle, odkładając telefon na blat.
            - Nie - odpowiedziałem krótko, nie chcąc wdawać się w dyskusję. - Prosiła, by w razie czego pisać na szesnastkę. Nie rozumiem.
            - Twoja Lisa jest dobrze zabezpieczoną osobą, nie martw się. - Jul wstał i poczochrał moje włosy. - Zawsze chciałem mieć syna, zazdroszczę jej ciebie.
            Opuścił kuchnię niebywale szybko, nie rzuciwszy spojrzenia na moją zmieszaną buźkę.

***

            Dach nie był najwygodniejszym miejscem na spędzenie wieczoru, zwłaszcza w takim towarzystwie. Spojrzałam na telefon, po czym wyrzuciłam go w ciemną przestrzeń. Jakiś zahipnotyzowany człowiek przechodzący drogą poniżej dostał nim w głowę. Ucieszył się jednak na widok nowego aparatu. Ciekawe, co powie, gdy wpadną Łowcy.
            - Elisabeth... - Usta Chrisa znalazły się przy moim uchu. Powstrzymałam się od westchnięcia. Oddychał, bym mogła poczuć ciepłe powietrze na szyi. Kochany braciszek. - Lisiu...
            Musnął wargami delikatną skórę, a ja przymrużyłam powieki i spojrzałam na lewą dłoń. Pierścionek lśnił na nim niczym gwiazda na niebie. Tak jakby od zawsze tam był, jakby dopełniał całość.
            Oddałam się w zamian za pomoc w pokonaniu Łowców. I to najbardziej wpływowemu wampirowi w całym świecie - mojemu bratu. Może to oczywiście brzmieć dziwnie i obrzydliwie, ale wampirów nie obchodziły więzy krwi. Poza tym on został adoptowany, przez co był bratem tylko na papierze. No, teraz również mężem, co znaczyło, iż wszelkie dobra Chrisa należały także do mnie. Pieniądze, ludzie, wpływy - potrzebowałam tego dla Key.
            - Chciałbym poznać naszego synka - wyszeptał, uśmiechając się sennie.
            - On nie jest naszym synem - mruknęłam, wbijając wzrok w niebo. - Nie pozwolę zrobić z niego wampira.
            - Ale go kochasz jak nikogo innego, kochasz tego chłopca jak własne dziecko.
            - Nie chcę o tym rozmawiać - rzuciłam ostro. Odsunął się, a następnie wstał i podniósł głowę, wpatrując się w tarczę księżyca.
            Przyglądałam mu się uważnie. Zmienił się nie tylko z charakteru, ale i z wyglądu. Choć wampiry się nie starzeją, to przez te wszystkie lata Chris przestał przypominać kapryśnego nastolatka. Teraz jego postać przywodziła na myśl podstępne, nocne stworzenie. Chodził jak cień, uśmiechał się jak cień, mówił jak cień. Ten słoneczny chłopiec z moich wspomnień chwycił tobołek i odszedł. Tęskniłam za bratem, ciasteczkami i wspólnymi wieczorami przy gorącej czekoladzie. Teras Chris chciał tylko jednego.
            - Wracajmy do domu. - Objął mnie rękami w talii, a ja zamknęłam oczy, nie chcąc pokazać niezadowolenia. Wszystko dla wielkiego księcia. - Co rozłączone, stanie się jednością.
            To jedno zdanie zmieniło całe moje życie, światopogląd, a teraz także kazało posuwać się do nieciekawych czynów, jak na przykład wyjście za mąż za wampira o wątpliwej reputacji. No, może nie bardziej wątpliwej od mojej. Chris po prostu zawsze miał specyficzne poczucie humoru i nie bawiły go zwykłe żarty. Dla niego nawet psikusy musiały zawierać cząstkę wykwintności.
            Znaleźliśmy się w wielkim pokoju, a dokładniej sypialni. Podłoga zaskrzypiała pod ciężarem dwóch wampirów, lecz potem nie wydała ani jednego dźwięku.
            Po raz kolejny rozejrzałam się dookoła. Rozmiar oraz minimalizm dekoracji owego pomieszczenia do siebie nie pasowały. Stało tu jedynie ogromne łóżko, szafa i toaletka, jakby nic innego do szczęścia nie było potrzebne małżonkom. Oczywiście Chrisowi zależało tylko na mnie, lecz musiałam skupić się na pokonaniu Łowców, nie na seksie czy innych przyjemnościach.
        Na toaletce leżały porozrzucane papiery z informacjami o innych miastach nieprawdziwych. Niestety, bez nazw, a tego najbardziej potrzebowałam. Internet nie boli, wystarczy wpisać kilka literek, a on wyszuka ci wszystko. Ciekawy wynalazek ludzkości, przydatny, ale i odbierający wszelaką prywatność. Chociaż - kto w tych czasach o to dba? Nikt, każdy chce pieniędzy, a że dostaną je za obnażenie siebie, nic nie znaczy.
            Przeciągnęłam się i poprawiłam bluzkę na ramiączkach. Byłam w piżamie. Zachciało mi się rozmowy, więc wybrałam się do Tajwanu, by nikt nie mógł namierzyć mojego aktualnego miejsca zamieszkania. Musiałam najpierw zniszczyć Łowców, wcześniej wrócić nie mogłam, zapadłabym się pod ziemię, no nie sprostałam oczekiwaniom.
            - Idę spać - rzuciłam, układając się pod kołdrą. Za miękki materac, lejąca się pościel. Za dużo wygodny. Dlaczego to musi być satyna, a nie bawełna?
            - W takim razie dobrej nocy, Liso - powiedział Chris, podchodząc i całując mnie w czoło. - Postaram się jeszcze poszukać, może przyniesie to jakieś rezultaty.
            - Jeden wystarczy - mruknęłam, balansując między snem a jawą. - Jeden...
            A potem spałam jak małe dziecko, śliniąc się.

***

            Brodaty mężczyzna położył z obrzydzeniem woreczek z czerwoną cieczą. Potem rzucił spojrzenie pełne dezaprobaty w stronę siedzącej za biurkiem River. Przeglądała papiery, wokół walały się rozmaite akta i zdjęcia nieprawdziwych. Notatki, krzywe zapiski tworzyły okropny bałagan. Dziwił się, jakim cudem dziewczyna odnajduje się w tym wszystkim.
            Łowczyni przeczesała ręką włosy, by nie wpadały do oczu. Kiedyś każda panna zazdrościła im blasku oraz koloru bladego złota. Teraz, pomalowane tanią, brązową farbą, pełne krwi, wcale nie wzbudzały podziwu. Chociaż dało się przewidzieć taką kolej rzeczy. River popadła w dziwny trans, pragnęła tylko zabijać i szukać sposobu na odzyskanie duszy, która uciekła.
            - Co tu jeszcze robisz? - rzuciła oschle, przybierając niezadowolony wyraz twarzy. - Do roboty.
            Brodacz machnął ręką i opuścił klitkę. River, upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, wyjęła zdjęcie w pobitej ramce i wpatrywała się w uśmiech swojej ukochanej. Potem zerknęła w brudne lustro wiszące na ścianie i po raz wtóry przyjrzała się swoim oczom. Elisabeth widziała w nich niebo. Uwielbiała o tym rozprawiać, uwielbiała powtarzać, że jeśli River w końcu umrze, na pewno usiądzie na chmurze i będzie oglądać świat z góry.
            Łowczyni schowała zdjęcie z powrotem do szuflady, zamknęła ją na klucz i pozwoliła sobie na jedno, krótkie westchnięcie. Wysyłała wszystkich swoich ludzi na poszukiwania, ale żaden nie potrafił odnaleźć Lisy. Teraz rozumiała, dlaczego nazywano ją Uciekającą Wampirzycą. Była jak cień - niby widziało się ją kątem oka, lecz kiedy przychodziło co do czego, zmieniała się w wiatr i znikała. Wciąż jednak żyła nadzieją, iż wkrótce dorwie ją w swoje szpony i przywróci  utraconą duszę.
           
***

            Gwałtownie otworzyłam oczy. Chrisa nigdzie nie było, więc wyślizgnęłam się z łóżka i szybko ubrałam coś wygodnego. Potem narzuciłam płaszcz i już w następnej chwili wyskakiwałam przez balkon, czując wiatr we włosach.
            Chris ma wiele zalet, ale nie brakuje mu wad. Jest zbyt nadopiekuńczy, wciąż uważa mnie za małą dziewczynkę potrzebującą ochrony. Sama potrafiłam zadbać o własne bezpieczeństwo, dlatego wymykałam się, gdy nadarzała się taka okazja.
            Małżeństwo okazało się do dupy. Ograniczenia, ograniczenia i jeszcze raz ograniczenia. Kiedyś tak bardzo marzyłam o wesołej rodzince, mężu, gromadce dzieci, lecz teraz wiedziałam, iż nie wszystko wygląda tak kolorowo. Choć to może wina faktu, że oboje zostaliśmy przeklęci i nie potrafiliśmy okazywać uczuć. Trudno, nie wszystko jest piękne jak kryształ.
           Miękko wylądowałam na ulicznym bruku. Uśmiechnęłam się jak łowca głów namierzający ofiarę, po czym ruszyłam biegiem przed siebie. Czułam się jak uciekinier, wiatr targał ciężkie kosmyki czarnych włosów. Ostatnio wolałam nosić długie niż krótkie, wyglądałam bardziej przerażająco. Wokół unosił się ludzki zapach wymieszany ze spalinami, smrodem dymu i śmierci. Dałabym sobie rękę uciąć, że w każdej ciemnej uliczce stoi co najmniej jeden Łowca czekający na ofiarę. Ta myśl wywołała mój chichot.
            Jestem wolna! Nikt nie może dyktować mi zasad, nikt nie może mówić mi, jak mam żyć i postępować! To moje życie i tylko ja mam prawo prawić sobie kazania.
            Wskoczyłam na dach niewielkiego domu, po czym zaczęłam udawać akrobatkę i szłam na rękach,  zagryzając język. Pojedynczy przechodnie zerkali na mnie z rozśmieszeniem, lecz gdy dostrzegali czerwień w oczach, uciekali, gdzie pieprz rośnie. Wtedy stanęłam na nogi i znów biegłam dalej, by uciec przed zagrożeniem.
            Poślizgnęłam się na dachówce i wylądowałam na tyłku. Spojrzałam na swoje brudne dłonie. Oszalałam, pomyślałam, zerkając na księżyc. Naprawdę oszalałam. Po tylu latach radość sprawia mi udawanie małego dziecka? Gdzie podziała się dawna ja, która czaiła się w ciemnych kątach i zabijała? Dlaczego nie zrobię tego teraz? Bo to nie ma sensu. Straciłam sens? Chyba. Gdzie go zostawiłam? W domu. Tylko którym domu? Co mogę nazwać domem? 
            Podniosłam się, nasunęłam kaptur na głowę i zeskoczyłam na ulicę. Teraz włączyłam się do ruchu, powoli przechadzałam się razem z innymi, nie widząc celu podróży w zasięgu wzroku. Czego szukałam? Nieba. Paryskiego nieba za dnia, gdy nie spowija go ani jedna chmura, gdy słońce ogrzewa policzki, gdy wiatr owiewa twarze dzieci.


♥♥♥
Lisie odpierniczyło, jeeej xD
Ale cóż, nie moja wina, ona taka zawsze była, nie ;; Ale teraz zaczyna czuć i główka biednej wampirzycy nie wytrzymuje. 
Smutek, smutek, smutek. 



5 komentarzy:

  1. Rozdział cudny. Biedny Key. Zaskoczyłaś mnie. Niby Lisa nie czuje, a wyszła za mąż, aby otrzymać pomoc i chronić Key'a. Podoba mi się i już nie mogę się doczekać następnej części.
    Pozdrawiam ;)
    S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dopracowany rozdział. Pięknie piszesz, trzymaj tak dalej :)

    http://sassy-metamorphosis.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz świetny styl. Opowiadanie boskie. Zapraszam do siebie hidden-planet-vergo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowity rozdział!
    Masz talent!
    Rozdział nieziemski, uwielbiam :)
    Dawaj szybko next! :))
    Pozdrawiam,
    ~Iggy ;**
    PS. Zapraszam do mnie: http://lovemelikethat-r5.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Opowiadanie bardzo fajne. Przeczytałam wszystkie rozdziały i zachwyciłam się. W twoim opowiadaniu można wyczuć łatwość z jaką piszesz. Bardzo podoba mi się u ciebie użycie wielu środków stylistycznych, co bardzo ubogaca każde zdanie. Zapraszam do mnie http://my-secret-world-anastazja.blogspot.com/ i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń