- Uch, wyglądam w tym beznadziejnie - mruknąłem do lustrzanego odbicia,
poprawiając krawat. Dobrze, że chociaż drugi ja popierał moje zdanie, gdyż
chłopcy...
- Wyglądasz uroczo! - oznajmił Nick, łapiąc kosmyk ciemnych włosów.
Założył go za ucho. Uśmiech nie schodził mu z ust, więc wyglądałem na jego
typowe przeciwieństwo. Śmierdziałem niezadowoleniem na kilometry. - Trochę
optymizmu, Key!
- Idę do miejsca pełnego obcych istot, które tylko czyhają na
moje życie. - Przechyliłem głowę w bok. - Tak, to z całą pewnością będzie
piękny dzień.
- Podchodzisz do zaistniałej sytuacji zbyt poważnie. To tylko szkoła -
wtrącił Julian, układając rzeczy w mojej torbie.
- Nigdy wcześniej nie miałem okazji postawić nogi w podobnym
miejscu. Z czasów domu dziecka niewiele pamiętam, gdy powracam we
wspomnieniach, widzę tylko pokój z brzydkimi drzwiami. Najwyraźniej kiedyś do
mnie należał.
- Wszystko pójdzie dobrze. Przywykniesz.
- Mam nadzieję.
Wyminąłem zmiennokształtnego, a następnie zabrałem torbę Julianowi.
Rzuciłem moim tymczasowym opiekunom ostatnie, znudzone spojrzenie, na które
odpowiedzieli uśmiechami, po czym ruszyłem do drzwi.
Musiałem jechać autobusem. Tak, dokładnie. Jako że obaj chłopcy
pracowali na drugim końcu miasta, nie było możliwości, by podrzucili mnie do
Zachodniej Akademii. Z początku przeraziła mnie myśl spędzenia większej ilości
czasu wśród obcych, lecz potem uświadomiłem sobie, że i tak ich zlekceważę,
więc w sumie nie ma różnicy.
Kiedy opuściłem mieszkanie, poluzowałem krawat i rozpiąłem
pierwszy guzik koszuli. Przy Nicku i Julu okazało się to niemożliwe, gdyż
kochasie co chwila go zapinali, twierdząc, iż powinienem wyglądać godnie. Nie
rozumiałem, co w ich mniemaniu znaczy „wyglądać godnie”, ale uszanowałem to i próbowałem
przyzwyczaić się do ciasnego kołnierza. Z marnym skutkiem.
Na przystanku siedziała jedna osoba. Zapatrzony w ekran telefonu chłopak
przypominał zahipnotyzowane dziecko. Zastanawiałem się, czy jak pstryknę
palcem, to mu przejdzie, jednak nie ośmieliłem się spróbować. Przysiadłem tylko
na drugim końcu drewnianej ławki i rzuciłem mu jedno krótkie spojrzenie.
Zawsze chciałem wyglądać jak on - poważnie i groźnie, wzbudzać
strach w młodszych i starszych osobnikach. Chciałem sprawić, by dziewczyny
zaczynały szeptać na mój temat. Widząc jednak, jak Lisa wygląda przed i po
jedzeniu, trzymałem to marzenie na smyczy, by przypadkiem do niego nie dotarła.
Przeczesałem włosy palcami, lecz nadal wpadały do oczu.
Stwierdziłem, że czas najwyższy udać się do fryzjera, bałem się tylko, iż
ostrzyże mnie na łyso. Za bardzo kochałem swoje blond kosmyki, by pozwolić im
zginąć w tak okrutny sposób, dlatego męczyłem się z grzywką. Czasem podpinałem
ją spinką, gdy nikt nie patrzył.
Autobus wreszcie stanął pod przystankiem. W środku siedziała już
spora gromadka nastolatków. A nie, przepraszam - to wiekowe istoty, które lubią
zachowywać się jak banda cholernych dzieciaków i mieszkać z rodzicami, po
prostu prowadzić sielankę.
Chłopak z telefonem wszedł pierwszy, a ja tuż za nim.
***
Stukałam paznokciem o blat stołu, zerkając spode łba na wściekłego
Christiana. Oczywiście rychłe znalezienie mnie było do przewidzenia, w końcu
posiadał ludzi w każdym kraju. Nie kłopotał się jednak ze sprowadzeniem mej
osoby z powrotem do domu, a sam ruszył swój królewski tyłek i pofatygował się
do Holandii, gdzie aktualnie przebywałam.
Chris nie wyglądał ani na wściekłego, ani na zaskoczonego. W jego
złotych oczach błąkało się zrozumienie, które burzyło maskę obojętności.
Powiadają, że oczy są jak zwierciadło duszy. Szkoda, bo wampiry jej nie mają i
bardzo ciężko przychodzi nam odczytywanie jakichkolwiek emocji wśród złota -
koloru nieprawdziwości, nieistnienia i magii.
Zerkałam raz na niego, raz na stojącą za nim obstawę składającą
się z trzech zaopatrzonych w srebrne ostrza mężczyzn. Napięte mięśnie ramion i
płytki, urwany oddech uświadamiały ofiarę o pełnej gotowości do ataku.
- Boisz się, że zrobię ci krzywdę? - zagaiłam, oblizując dolną
wargę. Mrugnęłam do jednego z podopiecznych Christiana, lecz ten zdawał się
tego nie zauważyć. - Przecież nie zabiłabym własnego męża, również mam zasady -
to mówiąc, uniosłam serdeczny palec lewej dłoni i pokazałam srebrną, ślubną
obrączkę, na której zostało wygrawerowane moje imię.
- Przezorny zawsze ubezpieczony, kochanie. - Posłał mi jeden ze
swoich olśniewających uśmiechów, którymi przez tyle lat podbijał serca
potencjalnych kochanków. - Zawsze zastanawiałem się, dlaczego twój naturalny
kolor oczu przebija się przez złoto.
- Bo jestem młoda.
- Bo jesteś bardziej ludzka, niż się wszystkim zdaje. - Oparł łokieć o
blat, a następnie głowę o dłoń. - Już samo to, że uciekłaś, znaczy, że nie
jesteś taką wampirzycą, jaką być powinnaś.
- Zamknij się - rzuciłam, poprawiając kaptur płaszcza. Zmrużyłam oczy. -
Nie wiesz, jak to jest umrzeć.
Podniosłam się, piorunując go wzrokiem. Zarzuciłam kaptur na
głowę, a obstawa Chrisa wstrzymała oddech. Dziwne, że zatrudnił prawdziwych do
tak obłudnej roboty. Jakiś zmiennokształtny nadałby się lepiej, lecz prawdą
było, że większość nieprawdziwych wolała kryć się za murami miast, gdzie - choć
skrępowani surowym prawem - czuli się na tyle bezpiecznie, by prowadzić
normalny tryb życia. Zawsze istnieją jednak wyjątki od reguły, w tym wypadku to
wampiry stanowiły grupę o odmiennych poglądach. Większość krwiopijców wolała
zabijać ludzi, niż pożywiać się leżącą już jakiś czas zwierzęcą krwią.
- Może i nie wiem, jak to jest, ale uczucia, którymi darzysz tego
chłopca...
- Pamiętasz, jak byliśmy mali? - Położyłam dłonie na oparciu drewnianego
krzesła i wbiłam w niego wzrok złotoniebieskich oczu. - To ty przygotowywałeś
mi ciastka i bawiłeś się lalkami. Pozwalałeś używać na swojej twarzy matczynych
kosmetyków. Raz nawet ubrałeś sukienkę.
- Nie porównuj tych sytuacji - prychnął.
- Dlaczego? Również uważam go za młodszego braciszka. -
Uśmiechałam się podstępnie, szczerząc kły. Wampiry przez większość czasu
zachowują się jak zwierzęta poruszające się na dwóch łapach. - Też go pilnuję,
gotuję mu. - Zaginałam palce, wyliczając. Nie do końca wiedziałam, czy zajście
za skórę Chrisowi nie skończy się przypadkiem obcięciem języka.
- To ja sprawiłem, że ty i te twoje cholerne siostrzyczki
przyszły na świat! - Również się podniósł. Po chwili uderzył pięściami w blat
stołu, wywracając zastawę wraz z zawartością na podłogę. W śród złota jego
tęczówek dostrzegłam czerwień, z którą ludzie kojarzą wampiry. - Wiedziałem, że
twoja matka jest zdolna urodzić kogoś wyjątkowego, ale z początku utwierdzała
się w przekonaniu, że dzieci mogą byc dla niej przeszkodą, a wraz z takim
myśleniem traciła wyjątkowość płodu. Jednak nosząc ciebie pod sercem,
wiedziała, że nic już nie grozi ani jej, ani jej potomkom. Kiedy
przyszłaś na świat, od początku wiedziałaś, że wszystko ci wolno.
- To wcale nie tak...
- Twoim pierwszym słowem było... Krew, Lisiu. - Uśmiechnął się
szaleńczo. - Dokładnie. Rozlałaś czerwone farbki, a kiedy mama przyszła, ni
stąd ni zowąd oświadczyłaś, że to krew.
- Nie przesadzaj, dzieci mówią dziwne rzeczy. - Machnęłam ręką,
odwracając się, tym samym pokazując, że rozmowa między nami skończona. -
Zamierzam walczyć na własną rękę, ty mi nie pomożesz.
- Masz rację, nie pomogę, bo nie ma w czym. Żyjemy spokojnie, co prawda
bez ludzkiej krwi, ale aktualnie nie grozi nam wyginięcie. - Mogłam się
założyć, że Christian przybrał jedną z masek obojętności. Nie miałam jednak
ochoty oglądać jego fałszywej twarzy. - Pchasz się prosto w łapy śmierci.
- Nawet spod jej łap dam radę uciec - rzuciłam, a w następnej chwili już
mnie nie było.
♥♥♥
Po tak długim czasie, wreszcie przybywam z rozdziałem. xD
Zlinczujcie mnie.
Mam nadzieję, że kolejny pojawi się o wiele szybciej i będzie o wiele dłuższy.
Kolejny świetny rozdział:) pisz dalej i ten no... czekam na następny
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że dodalaś rozdział. Świetny jest. Ciekawe co Lisa kombinuje i dlaczego Christian nie chce jej pomóc. Przecież wyszła za niego. Mam nadzieję, że Key znajdzie przyjaciół w szkole. Już nie mogę się doczekać następnej części.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
S.