Zawsze uwielbiałam gotować. Już jako dzieciak bawiłam się w kuchni pod
nieobecność rodziców, niania mi tego nie zabraniała. Tym bardziej, że była
bardziej ludzka niż mama oraz tato, oni uważali, iż damie nie wypada brudzić rąk.
Na złość kiedyś zamoczyłam palce w farbie i zaczęłam mazać nimi po ścianie. A
kontrast kolorystyczny był idealny. Kiedy następnego dnia wróciłam po szkole,
moje dzieło sztuki znikło - zostało zamalowane. Myślałam wtedy, że wyrządzę
rodzicom krzywdę, naprawdę. Na całe szczęście obyło się bez ofiar.
Tym razem powodem gotowania – a raczej pieczenia – był Key. Dziś mijały
cztery lata, odkąd go znalazłam. A że biedaczek niczego nie pamiętał,
postanowiłam, iż dzień naszego pierwszego spotkania zostanie dniem jego
urodzin. Wyglądał w tamtym czasie na dziewięciolatka. Dwudziesty szósty
stycznia.
Teraz pojawia się pytanie: skąd wzięło się jego imię? Otóż, gdy
zajrzałam do głowy tego blondwłosego chłopca, znalazłam tylko wspomnienie
drzwi. Białych, pomazanych czarnym markerem drzwi. Próbowałam je otworzyć – bez
skutku. Stwierdziłam, że muszę odnaleźć klucz. A kluczem do wspomnień Key był
on sam, dlatego właśnie takie imię mu nadałam. Z początku żadne z nas nie
potrafiło się przyzwyczaić.
Tort był cały z czekolady. Key uwielbiał ją w każdej formie, mógł
pożerać ciasteczka, babeczki i wszystko inne, byleby tylko zawierało w sobie
czekoladę. A jak się przy tym uroczo uśmiechał! Ostatnimi czasy robił to coraz
częściej.
Key był sierotą. Znalazłam go siedzącego wśród śniegu pod murem. Był
zmarznięty, jego ubranie wyglądało na letnie, a temperatura spadła do zera. Nie
mogłam tak po prostu stać i się przyglądać. Przygarnęłam go do siebie, samotne
mieszkanie i mi dawało się we znaki, choć spędzałam tu tylko noce. Chłopak nie
mówił zbyt dużo; odzywał się, kiedy musiał, ale i tak cieszyłam się, kiedy
przysiadał się do mnie w kuchni albo wychodziliśmy na spacer. To dzięki niemu
się ustatkowałam i nie zabijałam z byle powodu – nie mogłam wrócić cała
zakrwawiona z szaleństwem w oczach. Przestraszyłabym go, a tego nie chciałam,
za bardzo się przywiązałam. Oczywiście do tych niebiańskich oczu, nie do
marnego, nic nieznaczącego robaczka.
Pewnego dnia, jakiś rok po zamieszkaniu tu, zapytał się, czy mówienie
sprawia mi ból. Zdziwiłam się, nie powiem. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym,
czy kiedy wypowiadam słowa, to przypadkiem się nie krzywię. Po chwili wahania odparłam
mu szczerze, iż bez rozmów byłabym nikim, bo jako wampir trudno mi pokazywać
emocje – nie zarumienię się, serce nie zacznie mi być szybciej, a o czymś takim
jak zakłopotanie całkiem zapomniałam. Wtedy oczy mu pojaśniały i od tamtej pory
zadawał więcej pytań. W ogóle mówił więcej. Stał się śmielszy.
Uwielbiałam uczyć Key. Choć w sierocińcu mieli zajęcia, to chłopak nic
nie umiał prócz liter. Pisał koślawo, a o ortografii i interpunkcji chyba nikt
go nie powiadomił. Kazałam mu przepisać słownik języka francuskiego. Zajęło to
trzy miesiące, ale wyrobił nie tylko rękę – teraz litery wyglądały na
dopracowane w każdym calu – ale również znał niemal wszystkie definicje. Mógł
się pochwalić niezwykle pięknym zasobem słownictwa, choć przy mnie zawsze
odzywał się jak normalne dziecko. Słyszałam jednak, jak robił wykłady kotu
sąsiadki.
Napisałam czekoladowym kremem liczbę trzynaście (tyle według mnie mógł
mieć lat), po czym wbiłam odpowiednią ilość świeczek i schowałam tort do
lodówki, aby chłopiec go nie zobaczył przed czasem. Zerknęłam na zegarek. Za
dziesięć ósma, zostało mi około piętnastu minut na przygotowanie śniadania.
Key jadł wszystko, co tylko podsunęłam mu pod nos i wcale nie tył. Jego
nogi były jak ramiona sąsiadki, która wcale gruba nie była. Bałam się, że w
końcu nie da rady zejść z łóżka albo nabawi się jakiejś choroby. Ten jednak
takie komentarze zbywał uśmiechem i rumieńcem. Nadal nie przywykł do troski.
Jednak najchętniej na śniadanie jadał bułki z serem. Najpierw topiony, potem w
plasterkach, a na koniec – dla lepszego efektu – szczypiorek. Przygotowałam
więc stos kanapek oraz gorącą herbatę z cytryną. Chłopiec wszedł w chwili,
kiedy stawiałam talerz na stole.
Jak na trzynastolatka był wysoki, przerósł mnie, co okazało się
nieprzyjemne, ponieważ Key wciąż ze mną spał. I przytulał się, kiedy miewał
koszmary, co znaczyło, że robiłam za misia. I choć jego ciepło wystarczało, bym
przesypiała całą noc bez względu na wszystko, to zaczynałam czuć się
niezręcznie w takich sytuacjach.
Chłopiec zdążył się ubrać. Nauczyłam go, aby chodził spać w ubraniu
albo ubierał się przed zejściem na dół. Miał na sobie luźną, białą bluzkę z
długim rękawem oraz krótkie, czarne spodenki. Przecierał pięściami zaspane,
lazurowe oczka.
– Cześć – przywitał się, ziewając, przez co przeciągnął samogłoskę. – Dziękuję za śniadanie.
Wyrażał wdzięczność każdego ranka. Powtarzał to jak mantrę i choć
mówiłam mu, że nie musi, ponieważ to dla mnie czysta przyjemność, twierdził, że
czuje się wtedy lepiej.
– Nie ma za co. – Uśmiechnęłam się i zmierzwiłam jego jasne włosy. Key
wyprostował się.
– Kiedy ostatnio jadłaś?
– Kiedy ostatnio jadłaś?
Czy mówiłam, że ten dzieciak czasem naprawdę mnie irytował? Raz zapytał
się nawet, czy wampirzyce mają miesiączkę. Jak oznajmiłam, iż jesteśmy martwe,
nie mógł w to uwierzyć. Poza tym nie lubił zimna, przypominało mu o dawnym
życiu, a kiedy wampirowi zaczyna braknąć w żyłach ludzkiej krwi, temperatura
jego ciała znacznie spada. Key wyczuwał to nawet przez dłoń.
– Jakieś trzy albo cztery dni temu – odpowiedziałam, przykładając palec
wskazujący do dolnej wargi. – Może z pięć.
– Zajmuje ci to mniej niż pół godziny, idź zjeść.
Wysilał się na jeden rozkaz w tygodniu, wtedy, gdy przeszkadzał mu mój
brak krwi. Nie mogłam nic zrobić. Chłopak wpatrywał się we mnie wyczekująco.
Westchnęłam ciężko i machnęłam ręką na znak, że może w spokoju jeść, a ja go
posłucham. Powoli tracę autorytet jako wampir, pomyślałam i zamknęłam oczy.
Teleportacja wymagała skupienia. Zwłaszcza, kiedy na krześle w kuchni
siedział człowiek roztaczający wokół woń cynamonu. Uwielbiałam cynamonowe
ciasteczka. Postanowiłam nie oddychać. Wyobraziłam sobie hol Domu Karmicielek,
gdzie osoby uzależnione od gryzienia dawały wampirom krew w zamian za
pieniądze. Równie dobrze mogłabym po prostu wyjść i kogoś zbić, ale moje ofiary
były zwykle dobierane. Bez rodziny, z dużą sumką w domu, którą mogłabym zabrać.
Z wyglądem dzieciaka nawet przy pokazywaniu dowodu ciężko było kupić coś
dozwolonego od lat osiemnastu, a co powiedzieć znaleźć pracę. Bez
wykształcenia. Niewykonalne. Wolałam więc od czasu do czasu pozbyć się jakiegoś
dilera narkotyków albo kogoś siedzącego dupą w bagnie.
Ale wracając do Domu Karmicielek – nazwałabym to po prostu wampirzym
domem publicznym. Było kilkanaście pokoi oraz kilkadziesiąt kobiet i mężczyzn,
którzy się sprzedawali. Miejsce to wyglądało jak hotel. Hol wyglądał na
zwyczajny – drewniana, idealnie wyczyszczona podłoga, ściany pomalowane na
biało i dość wysoki sufit. Jak w bankach.
W mojej głowie pojawiła się srebrna nitka. Chwyciłam się jej i
pociągnęłam delikatnie. Żołądek podskoczył, robiąc fikołka, a kiedy otworzyłam
czerwone oczy, stałam w wyobrażonym przez siebie miejscu. Na samym początku tak
łatwo nie było. Docierając na miejsce, zwracałam ludzkie pożywienie albo
zataczałam się jak ktoś, kto zeszłej nocy nieźle balował z butelką. Praktyka
jednak czyni mistrza, po wielu nieudanych próbach nauczyłam się nawet
teleportacji łącznej. Wystarczyło wypowiedzieć słowa „Co rozłączone, stanie się
jednością.”
Za kontuarem siedziała młoda,
jasnowłosa kobieta. Widziałam dwie, maleńkie blizny po kłach,
czyli musiała być wampirem. Powoli ruszyłam w jej stronę. Nie przepadałam ani
za innymi nieprawdziwymi, ani za prawdziwymi, choć w obu wypadkach występowały wyjątki i z niektórymi miło spędzałam czas. Owa panienka jednak nie wzbudzała
mojej sympatii, choć co rusz musiałam znosić jej sztywny, wyćwiczony uśmiech.
No i dlaczego, do cholery, za biurkami zawsze siedzą jasnowłose kobiety?
Dyskryminacja brunetek.
– Panna Elisabeth, dzień dobry. – Blondynka uśmiechnęła się, pokazując
kły imponujących rozmiarów. Osobiście cieszyłam się ze swoich, dwa centymetry
spokojnie mi wystarczały. – Pokój numer siedem jest aktualnie wolny – oznajmiła, patrząc w komputer. – Proszę się rozgościć, zaraz przyślemy
karmiciela.
– Ma być w miarę młody, niepalący, czysty od co najmniej roku i bez
mililitra alkoholu w organizmie – dodałam, patrząc beznamiętnym wzrokiem na jej
uroczą twarzyczkę.
Zostawiłam na blacie spory plik banknotów, jak to zawsze miałam w
zwyczaju, a potem podążyłam we wskazanym kierunku. Pokoje może i nie były duże,
ale za to pięknie i ekstrawagancko urządzone.
Dostał mi się granatowy. Wielkie, podwójne łóżko z baldachimem
wyglądało tak, jakby wołało mnie do siebie. W głowie słyszałam cichutki głosik
mówiący „chodź, połóż się na mnie”, a przysiąc mogłam, że na badaniu słuchu nie
wykryto żadnych niezgodności. Zresztą, jako wampir posiadałam wyostrzone
zmysły. Dodatkowo okno wpuszczające delikatne, dzienne światło. Zasłoniłam je
szybko ciemnoniebieskimi zasłonami. Prywatność przede wszystkim. Do tego mała
szafka nocna. Wyglądało to tak, jakbym miała zostać tu na noc. Fu.
Usiadłam na łóżku, po czym zamknęłam oczy i czekałam na nieszczęśnika,
który miał trafić pod moje kły. Nie lubiłam tego miejsca, lecz ostatnio czas
zaczął się buntować i uciekał za każdym razem, kiedy chciałam poszukać
potencjalnych ofiar. Key wchodził do pokoju w chwili, gdy próbowałam włamywać
się do bazy danych. Szperanie w takich rzeczach przy dziecku byłoby niestosowne,
jeszcze zacząłby brać ze mnie przykład! Nie, dla Key miałam być idealna. Jak
matka albo starsza siostra.
Do pokoiku wszedł chłopak, wyglądał na jakieś dwadzieścia lat. Mimo
panującego mroku doskonale widziałam umięśnioną sylwetkę karmiciela. Podszedł i
usiadł obok, posyłając mi lekko... hm, przyćmiony (żeby nie powiedzieć
„przyćpany”) uśmiech. Oczy także patrzyły nieprzytomnie. A mówiłam, że chcę
kogoś normalnego, cholera. No nic.
Westchnęłam ciężko. Ten chłopiec szedł pod moje kły po raz pierwszy, nie
wiedział więc, jak powinien się zachować. Kierowanie niedoświadczonym
karmicielem okazało się trudne. Najpierw popchnęłam go tak, aby leżał płasko na
łóżku, a że było dość duże, spokojnie się zmieścił. Dla mnie ten człowiek się
nie liczył, mogłam go zranić, doprowadzić do szaleństwa. Życie takich ćpunów,
osób uzależnionych od wampirzego jadu, uważałam za bezwartościowe. Usiadłam mu na biodrach, co wywołało momentalne zdumienie, które znikło wraz z
kolejnym krokiem. Ściągnęłam karmicielowi białą bluzkę, a następnie oblizałam
wargi. Czułam zapach słodkiej, gorącej cieczy przepływającej przez żyły. Tylko
do nich mogłam się dostać, tętnic nie pozwalano nam przegryzać, ponieważ
pozbawilibyśmy życia niewinne istoty. A szkoda, bo ta smakowała o wiele lepiej.
Poczułam wysuwające się kły. Dwa centymetry wampirzej kości potrafiącej
przebić niemal wszystko. Oparłam dłonie na ramionach chłopaka, a on jakby na
znak przechylił głowę w prawo, odsłaniając lewą, mniej pokąsaną stronę szyi. Na
początku żołądek chciał zrobić strajk - nie miałam ochoty na kogoś tak... zużytego, jeśli to słowo dobrze opisuje sytuację, w której się znalazłam.
Niestety, nikt nie podałby mi na tacy czegoś bardziej odpowiedniego.
Nachyliłam się i polizałam skórę karmiciela. Bał się, ale jednocześnie
pragnął już poczuć moje kły w swojej szyi. Urocze. Nie chcąc go dłużej
denerwować (sama chciałam wrócić do domu jak najszybciej), wgryzłam się z
niespodziewaną łatwością. Usta doskonale wpasowały się w zagłębienie, które
wybrałam. Krew napływała właśnie tam, a ja spijałam ją, chłonąc ten przepyszny,
życiodajny nektar niczym alkoholik, choć porównanie całkowicie nie pasowało.
Chłopak zajęczał, kiedy mocniej przyssałam się do ranki, wpuszczając większą
ilość jadu, byleby tylko zapobiec krzepnięciu krwi.
Potem powstała kolejna ranka i kolejna, i kolejna, aż wypiłam
wystarczająco dużo, by być ciepłą przez co najmniej tydzień. Karmiciel zasnął
jak dziecko wymęczone wielogodzinną zabawą. Zostawiłam go na łóżku, zadzwoniłam
dzwoneczkiem, oznajmiając skończony obiad, a następnie wydostałam się stamtąd
tradycyjnym sposobem.
***
– Masz krew na brodzie – odezwał się Key, gdy weszłam do kuchni. Wyjął
chusteczkę, podszedł do mnie i starł ją powoli, nie okazując żadnych emocji.
Błękitne oczy, przypominające paryskie niebo bez skazy, spoglądały z
niewiarygodną obojętnością. Mimo to wciąż kochałam w nie patrzeć.
Gdy skończył, odsunął się kawałek. Zmierzył mnie wzrokiem, jakby oceniając,
czy wszystko w porządku, a następnie uśmiechnął się delikatnie.
– I teraz wyglądasz jak moja Lisa – oznajmił. – Dodatkowo jesteś
ciepła.
Dlaczego ten dzieciak mnie onieśmiela?! Przecież ma dopiero trzynaście
lat! I jest dla mnie jak młodszy brat... Tymczasem czuję się, jakby mój świat
powoli rozpadał się na setki maleńkich kawałeczków. Nie mogę przywiązać się do
człowieka, nie, nie, nie. Szybko odrzuciłam od siebie tę myśl i, zauważając
pusty talerz, podeszłam do lodówki.
– Wszystkiego najlepszego! – Postawiłam przed nim tacę z ciastem i
wpatrywałam się w twarz chłopca. Delikatne rysy, cienkie usta i lazurowe oczy,
które pragnęłam mieć na własność od pierwszego spojrzenia, a i uśmiech miał
najszczerszy pod słońcem. – Musimy zjeść go sami – ostrzegłam.
– Lisa, dziękuję. – Poczułam, jak szczupłe ramiona przyciskają moje
wampirze ciało do unoszącej się co chwila piersi. Przytulił mnie tak mocno, że
nie potrafiłam się ruszyć. Dodatkowo zapach cynamonu sprawiał, iż chciało mi
się oddychać. – Dziękuję – wyszeptał, podpierając brodę na mojej głowie.
Mówiłam, że robię za przytulankę!
Ale miło czasem być przytulonym
przez kogoś, kogo ciepło jest tak dobrze znane.
~~♥~~
Okej, pierwszy rozdział już jest. Długość jest chyba nawet w miarę, co? Mam nadzieję, że nie zanudziłam oraz wyjaśniłam kilka spraw.
Do przeczytania~
Nie. Nie zanudziłaś. Nie czytałam prologu, więc nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Od słowa, do słowa. Patrzę. Ups. To już koniec? Wow.
OdpowiedzUsuńWybacz, ale wszystkie moje komentarze to ...zlepy dziwnych myśli.
Spodobało mi się to, że tak ... naturalnie opisujesz zjawiska. Żal mi tego 13latka. Ma dziwne życie, skoro mieszkanie z wampirzycą jest dla niego normalnością :D
Czekam na dwójkę ;)
Pozdrawiam
Ress
niech-milosc-zwyciezy.blogspot.com
Ooo! Pierszwa :D
UsuńTo dziwne, bo pisałam ten komentarz chyba pół godziny (w przerwach między układaniem alfabetycznie wszystkich moich książek)
W wolnej chwili zapraszam do siebie
Acz nie zmuszam! Twojego opowiadania za cholerę nie opuszczę. Zbyt jestem ciekawa co może zagrozić tej ... wampirzej sielance
Cieszę się, że rozdział się podobał.
UsuńKey to wcale nie ma dziwnego życia, on po prostu nie pamiętał, jak mijały mu dni przed dołączeniem do Lisy, więc mieszkanie z nią stało się normalnością.
Na Twojego bloga wpadnę, zobaczę. co tworzą czytelnicy ^.^
Woowi! Pierwszy rozdział i w sam raz z długością *_*
OdpowiedzUsuńDo tego strasznie wciągający, bo na razie jest spokojnie i jestem ciekawa co się takiego stanie :)
Dlatego pisz dalej! :D
Weny
Piszę, piszę XD
UsuńJak na razie muszę opisać ważną scenę w rozdziale drugim, a raczej ją poprawić, bo wyszła tak jakoś nijako.
No i powoli opisuję w punkcikach resztę ^.^
Dziękuję, przyda się :3
Czy ja wiem co napisać? Po tym ochrzanie co to dostałem ,a zasłużyłem. Chyba przeczytam książkę o interpunkcji.
OdpowiedzUsuńCo powiem o rozdziale? Nie powiem nic bo jeszcze uznasz że potrzebujesz jakiejś krytyki....
A propos moich błędów. Już jutro zamierzam je poprawić, dzisiaj niestety nie mam możliwości.
PS. Mogłabyś polecić jakiś wirtualny słownik interpunkcyjny, czy coś?
Ale ja właśnie potrzebuję krytyki! ._. Bez niej NbH będzie tylko wywodem o tym, że każdy potrzebuje przyjaciela. A chciałabym przekazać coś więcej, bez krytyki tego nie zrobię, potrzebuję rad ;w; Co do mojego komentarza u Ciebie - nie było aż tak źle xD Wypisywałam więcej błędów u innych, więc spokojnie. Słownika nie polecę, bo interpunkcja przychodzi mi intuicyjnie. Za to stronę mogę podać, zła nie jest, a i pomyśleć nieco trzeba: przecinki.pl/
UsuńPocieszyłaś mnie.
UsuńHistoria jest okropna. Jak jest sielanka to jest potem rozruba - mój dyslektyczny umysł naliczył jeden błąd, ale mały i nieważny. Ten wywód o tym że każdy potrzebuje przyjaciela... rzygam tezą że gdyby nie to że to napisałaś, to bym tego nie zauważył :)
Jak zawszejestoriginal
Nie mam dyslektycznego umysłu, mam stwierdzoną dysortografię ;w;
UsuńKażdy błąd jest ważny, nawet ten mały.
Okej, spróbuję Cię zaskoczyć.
A nie widać tego o przyjaźni, bo to pierwszy rozdział i nie mogłam walnąć cytatem, wybacz ;w;
Zobaczysz, jeszcze zaskoczę Cię fabułą.
i ja mam dysortografię! Ale z przecinkami i innymi mam ciężko...
UsuńJasne, że nie zanudziłaś! Długość jest taka... akuratna :) Zupełnie, jak długość prologu. Spodobał mi się twój pomysł na dom ćpunów-dawców krwi. Sama bym na to nie wpadła :)
OdpowiedzUsuńAtmosfera opowiadania jest trochę... dziwna. Mam nadzieję, że niedługo trochę więcej się wyjaśni :)
http://scisle-tajna.blogspot.com/
Ciekawie sie zapowiada. Piszesz tak ładnie i płynnie. Napewno przeczytam nastepny rozdział. Zapraszam do mnie.
OdpowiedzUsuńhttp://bookfantasty.blogspot.com
Co tu mówić? Rozdział świetny i wciągający.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny :)
Genialne !!! :)
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy i ogólnie zachęcający do czytania i czekania na następne części.
Świetnie piszesz :)
Pozdrawiam Cię gorąco i życzę weny.
Trzymaj się ♥
S.
Jak zachęca do czytania, to jest w porządku xD Mam nadzieję, że drugi rozdział również przypadnie panience do gustu :3
UsuńEkmm! A dwójka to kiedy będzie?
OdpowiedzUsuńOficjalnie w poniedziałek, bo dostałam szlaban na komputer :c
Usuń