sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział I

Zawsze uwielbiałam gotować. Już jako dzieciak bawiłam się w kuchni pod nieobecność rodziców, niania mi tego nie zabraniała. Tym bardziej, że była bardziej ludzka niż mama oraz tato, oni uważali, iż damie nie wypada brudzić rąk. Na złość kiedyś zamoczyłam palce w farbie i zaczęłam mazać nimi po ścianie. A kontrast kolorystyczny był idealny. Kiedy następnego dnia wróciłam po szkole, moje dzieło sztuki znikło - zostało zamalowane. Myślałam wtedy, że wyrządzę rodzicom krzywdę, naprawdę. Na całe szczęście obyło się bez ofiar.
Tym razem powodem gotowania  a raczej pieczenia  był Key. Dziś mijały cztery lata, odkąd go znalazłam. A że biedaczek niczego nie pamiętał, postanowiłam, iż dzień naszego pierwszego spotkania zostanie dniem jego urodzin. Wyglądał w tamtym czasie na dziewięciolatka. Dwudziesty szósty stycznia.
Teraz pojawia się pytanie: skąd wzięło się jego imię? Otóż, gdy zajrzałam do głowy tego blondwłosego chłopca, znalazłam tylko wspomnienie drzwi. Białych, pomazanych czarnym markerem drzwi. Próbowałam je otworzyć  bez skutku. Stwierdziłam, że muszę odnaleźć klucz. A kluczem do wspomnień Key był on sam, dlatego właśnie takie imię mu nadałam. Z początku żadne z nas nie potrafiło się przyzwyczaić.
Tort był cały z czekolady. Key uwielbiał ją w każdej formie, mógł pożerać ciasteczka, babeczki i wszystko inne, byleby tylko zawierało w sobie czekoladę. A jak się przy tym uroczo uśmiechał! Ostatnimi czasy robił to coraz częściej.
Key był sierotą. Znalazłam go siedzącego wśród śniegu pod murem. Był zmarznięty, jego ubranie wyglądało na letnie, a temperatura spadła do zera. Nie mogłam tak po prostu stać i się przyglądać. Przygarnęłam go do siebie, samotne mieszkanie i mi dawało się we znaki, choć spędzałam tu tylko noce. Chłopak nie mówił zbyt dużo; odzywał się, kiedy musiał, ale i tak cieszyłam się, kiedy przysiadał się do mnie w kuchni albo wychodziliśmy na spacer. To dzięki niemu się ustatkowałam i nie zabijałam z byle powodu  nie mogłam wrócić cała zakrwawiona z szaleństwem w oczach. Przestraszyłabym go, a tego nie chciałam, za bardzo się przywiązałam. Oczywiście do tych niebiańskich oczu, nie do marnego, nic nieznaczącego robaczka.
Pewnego dnia, jakiś rok po zamieszkaniu tu, zapytał się, czy mówienie sprawia mi ból. Zdziwiłam się, nie powiem. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy kiedy wypowiadam słowa, to przypadkiem się nie krzywię. Po chwili wahania odparłam mu szczerze, iż bez rozmów byłabym nikim, bo jako wampir trudno mi pokazywać emocje  nie zarumienię się, serce nie zacznie mi być szybciej, a o czymś takim jak zakłopotanie całkiem zapomniałam. Wtedy oczy mu pojaśniały i od tamtej pory zadawał więcej pytań. W ogóle mówił więcej. Stał się śmielszy.
Uwielbiałam uczyć Key. Choć w sierocińcu mieli zajęcia, to chłopak nic nie umiał prócz liter. Pisał koślawo, a o ortografii i interpunkcji chyba nikt go nie powiadomił. Kazałam mu przepisać słownik języka francuskiego. Zajęło to trzy miesiące, ale wyrobił nie tylko rękę  teraz litery wyglądały na dopracowane w każdym calu  ale również znał niemal wszystkie definicje. Mógł się pochwalić niezwykle pięknym zasobem słownictwa, choć przy mnie zawsze odzywał się jak normalne dziecko. Słyszałam jednak, jak robił wykłady kotu sąsiadki.
Napisałam czekoladowym kremem liczbę trzynaście (tyle według mnie mógł mieć lat), po czym wbiłam odpowiednią ilość świeczek i schowałam tort do lodówki, aby chłopiec go nie zobaczył przed czasem. Zerknęłam na zegarek. Za dziesięć ósma, zostało mi około piętnastu minut na przygotowanie śniadania.
Key jadł wszystko, co tylko podsunęłam mu pod nos i wcale nie tył. Jego nogi były jak ramiona sąsiadki, która wcale gruba nie była. Bałam się, że w końcu nie da rady zejść z łóżka albo nabawi się jakiejś choroby. Ten jednak takie komentarze zbywał uśmiechem i rumieńcem. Nadal nie przywykł do troski. Jednak najchętniej na śniadanie jadał bułki z serem. Najpierw topiony, potem w plasterkach, a na koniec  dla lepszego efektu  szczypiorek. Przygotowałam więc stos kanapek oraz gorącą herbatę z cytryną. Chłopiec wszedł w chwili, kiedy stawiałam talerz na stole.
Jak na trzynastolatka był wysoki, przerósł mnie, co okazało się nieprzyjemne, ponieważ Key wciąż ze mną spał. I przytulał się, kiedy miewał koszmary, co znaczyło, że robiłam za misia. I choć jego ciepło wystarczało, bym przesypiała całą noc bez względu na wszystko, to zaczynałam czuć się niezręcznie w takich sytuacjach.
Chłopiec zdążył się ubrać. Nauczyłam go, aby chodził spać w ubraniu albo ubierał się przed zejściem na dół. Miał na sobie luźną, białą bluzkę z długim rękawem oraz krótkie, czarne spodenki. Przecierał pięściami zaspane, lazurowe oczka.
 Cześć  przywitał się, ziewając, przez co przeciągnął samogłoskę.  Dziękuję za śniadanie.
Wyrażał wdzięczność każdego ranka. Powtarzał to jak mantrę i choć mówiłam mu, że nie musi, ponieważ to dla mnie czysta przyjemność, twierdził, że czuje się wtedy lepiej.
 Nie ma za co.  Uśmiechnęłam się i zmierzwiłam jego jasne włosy. Key wyprostował się.
 Kiedy ostatnio jadłaś?
Czy mówiłam, że ten dzieciak czasem naprawdę mnie irytował? Raz zapytał się nawet, czy wampirzyce mają miesiączkę. Jak oznajmiłam, iż jesteśmy martwe, nie mógł w to uwierzyć. Poza tym nie lubił zimna, przypominało mu o dawnym życiu, a kiedy wampirowi zaczyna braknąć w żyłach ludzkiej krwi, temperatura jego ciała znacznie spada. Key wyczuwał to nawet przez dłoń.
 Jakieś trzy albo cztery dni temu  odpowiedziałam, przykładając palec wskazujący do dolnej wargi.  Może z pięć.
 Zajmuje ci to mniej niż pół godziny, idź zjeść.
Wysilał się na jeden rozkaz w tygodniu, wtedy, gdy przeszkadzał mu mój brak krwi. Nie mogłam nic zrobić. Chłopak wpatrywał się we mnie wyczekująco. Westchnęłam ciężko i machnęłam ręką na znak, że może w spokoju jeść, a ja go posłucham. Powoli tracę autorytet jako wampir, pomyślałam i zamknęłam oczy.
Teleportacja wymagała skupienia. Zwłaszcza, kiedy na krześle w kuchni siedział człowiek roztaczający wokół woń cynamonu. Uwielbiałam cynamonowe ciasteczka. Postanowiłam nie oddychać. Wyobraziłam sobie hol Domu Karmicielek, gdzie osoby uzależnione od gryzienia dawały wampirom krew w zamian za pieniądze. Równie dobrze mogłabym po prostu wyjść i kogoś zbić, ale moje ofiary były zwykle dobierane. Bez rodziny, z dużą sumką w domu, którą mogłabym zabrać. Z wyglądem dzieciaka nawet przy pokazywaniu dowodu ciężko było kupić coś dozwolonego od lat osiemnastu, a co powiedzieć znaleźć pracę. Bez wykształcenia. Niewykonalne. Wolałam więc od czasu do czasu pozbyć się jakiegoś dilera narkotyków albo kogoś siedzącego dupą w bagnie.
Ale wracając do Domu Karmicielek  nazwałabym to po prostu wampirzym domem publicznym. Było kilkanaście pokoi oraz kilkadziesiąt kobiet i mężczyzn, którzy się sprzedawali. Miejsce to wyglądało jak hotel. Hol wyglądał na zwyczajny  drewniana, idealnie wyczyszczona podłoga, ściany pomalowane na biało i dość wysoki sufit. Jak w bankach.
W mojej głowie pojawiła się srebrna nitka. Chwyciłam się jej i pociągnęłam delikatnie. Żołądek podskoczył, robiąc fikołka, a kiedy otworzyłam czerwone oczy, stałam w wyobrażonym przez siebie miejscu. Na samym początku tak łatwo nie było. Docierając na miejsce, zwracałam ludzkie pożywienie albo zataczałam się jak ktoś, kto zeszłej nocy nieźle balował z butelką. Praktyka jednak czyni mistrza, po wielu nieudanych próbach nauczyłam się nawet teleportacji łącznej. Wystarczyło wypowiedzieć słowa „Co rozłączone, stanie się jednością.”
 Za kontuarem siedziała młoda, jasnowłosa kobieta. Widziałam dwie, maleńkie blizny po kłach, czyli musiała być wampirem. Powoli ruszyłam w jej stronę. Nie przepadałam ani za innymi nieprawdziwymi, ani za prawdziwymi, choć w obu wypadkach występowały wyjątki i z niektórymi miło spędzałam czas. Owa panienka jednak nie wzbudzała mojej sympatii, choć co rusz musiałam znosić jej sztywny, wyćwiczony uśmiech. No i dlaczego, do cholery, za biurkami zawsze siedzą jasnowłose kobiety? Dyskryminacja brunetek.
 Panna Elisabeth, dzień dobry.  Blondynka uśmiechnęła się, pokazując kły imponujących rozmiarów. Osobiście cieszyłam się ze swoich, dwa centymetry spokojnie mi wystarczały.  Pokój numer siedem jest aktualnie wolny  oznajmiła, patrząc w komputer.  Proszę się rozgościć, zaraz przyślemy karmiciela.
 Ma być w miarę młody, niepalący, czysty od co najmniej roku i bez mililitra alkoholu w organizmie  dodałam, patrząc beznamiętnym wzrokiem na jej uroczą twarzyczkę.
Zostawiłam na blacie spory plik banknotów, jak to zawsze miałam w zwyczaju, a potem podążyłam we wskazanym kierunku. Pokoje może i nie były duże, ale za to pięknie i ekstrawagancko urządzone.
Dostał mi się granatowy. Wielkie, podwójne łóżko z baldachimem wyglądało tak, jakby wołało mnie do siebie. W głowie słyszałam cichutki głosik mówiący „chodź, połóż się na mnie”, a przysiąc mogłam, że na badaniu słuchu nie wykryto żadnych niezgodności. Zresztą, jako wampir posiadałam wyostrzone zmysły. Dodatkowo okno wpuszczające delikatne, dzienne światło. Zasłoniłam je szybko ciemnoniebieskimi zasłonami. Prywatność przede wszystkim. Do tego mała szafka nocna. Wyglądało to tak, jakbym miała zostać tu na noc. Fu.
Usiadłam na łóżku, po czym zamknęłam oczy i czekałam na nieszczęśnika, który miał trafić pod moje kły. Nie lubiłam tego miejsca, lecz ostatnio czas zaczął się buntować i uciekał za każdym razem, kiedy chciałam poszukać potencjalnych ofiar. Key wchodził do pokoju w chwili, gdy próbowałam włamywać się do bazy danych. Szperanie w takich rzeczach przy dziecku byłoby niestosowne, jeszcze zacząłby brać ze mnie przykład! Nie, dla Key miałam być idealna. Jak matka albo starsza siostra.
Do pokoiku wszedł chłopak, wyglądał na jakieś dwadzieścia lat. Mimo panującego mroku doskonale widziałam umięśnioną sylwetkę karmiciela. Podszedł i usiadł obok, posyłając mi lekko... hm, przyćmiony (żeby nie powiedzieć „przyćpany”) uśmiech. Oczy także patrzyły nieprzytomnie. A mówiłam, że chcę kogoś normalnego, cholera. No nic.
Westchnęłam ciężko. Ten chłopiec szedł pod moje kły po raz pierwszy, nie wiedział więc, jak powinien się zachować. Kierowanie niedoświadczonym karmicielem okazało się trudne. Najpierw popchnęłam go tak, aby leżał płasko na łóżku, a że było dość duże, spokojnie się zmieścił. Dla mnie ten człowiek się nie liczył, mogłam go zranić, doprowadzić do szaleństwa. Życie takich ćpunów, osób uzależnionych od wampirzego jadu, uważałam za bezwartościowe. Usiadłam mu na biodrach, co wywołało momentalne zdumienie, które znikło wraz z kolejnym krokiem. Ściągnęłam karmicielowi białą bluzkę, a następnie oblizałam wargi. Czułam zapach słodkiej, gorącej cieczy przepływającej przez żyły. Tylko do nich mogłam się dostać, tętnic nie pozwalano nam przegryzać, ponieważ pozbawilibyśmy życia niewinne istoty. A szkoda, bo ta  smakowała o wiele lepiej.
Poczułam wysuwające się kły. Dwa centymetry wampirzej kości potrafiącej przebić niemal wszystko. Oparłam dłonie na ramionach chłopaka, a on jakby na znak przechylił głowę w prawo, odsłaniając lewą, mniej pokąsaną stronę szyi. Na początku żołądek chciał zrobić strajk - nie miałam ochoty na kogoś tak... zużytego, jeśli to słowo dobrze opisuje sytuację, w której się znalazłam. Niestety, nikt nie podałby mi na tacy czegoś bardziej odpowiedniego.
Nachyliłam się i polizałam skórę karmiciela. Bał się, ale jednocześnie pragnął już poczuć moje kły w swojej szyi. Urocze. Nie chcąc go dłużej denerwować (sama chciałam wrócić do domu jak najszybciej), wgryzłam się z niespodziewaną łatwością. Usta doskonale wpasowały się w zagłębienie, które wybrałam. Krew napływała właśnie tam, a ja spijałam ją, chłonąc ten przepyszny, życiodajny nektar niczym alkoholik, choć porównanie całkowicie nie pasowało. Chłopak zajęczał, kiedy mocniej przyssałam się do ranki, wpuszczając większą ilość jadu, byleby tylko zapobiec krzepnięciu krwi.
Potem powstała kolejna ranka i kolejna, i kolejna, aż wypiłam wystarczająco dużo, by być ciepłą przez co najmniej tydzień. Karmiciel zasnął jak dziecko wymęczone wielogodzinną zabawą. Zostawiłam go na łóżku, zadzwoniłam dzwoneczkiem, oznajmiając skończony obiad, a następnie wydostałam się stamtąd tradycyjnym sposobem.

    ***

 Masz krew na brodzie  odezwał się Key, gdy weszłam do kuchni. Wyjął chusteczkę, podszedł do mnie i starł ją powoli, nie okazując żadnych emocji. Błękitne oczy, przypominające paryskie niebo bez skazy, spoglądały z niewiarygodną obojętnością. Mimo to wciąż kochałam w nie patrzeć.
Gdy skończył, odsunął się kawałek. Zmierzył mnie wzrokiem, jakby oceniając, czy wszystko w porządku, a następnie uśmiechnął się delikatnie.
 I teraz wyglądasz jak moja Lisa  oznajmił.  Dodatkowo jesteś ciepła.
Dlaczego ten dzieciak mnie onieśmiela?! Przecież ma dopiero trzynaście lat! I jest dla mnie jak młodszy brat... Tymczasem czuję się, jakby mój świat powoli rozpadał się na setki maleńkich kawałeczków. Nie mogę przywiązać się do człowieka, nie, nie, nie. Szybko odrzuciłam od siebie tę myśl i, zauważając pusty talerz, podeszłam do lodówki.
 Wszystkiego najlepszego!  Postawiłam przed nim tacę z ciastem i wpatrywałam się w twarz chłopca. Delikatne rysy, cienkie usta i lazurowe oczy, które pragnęłam mieć na własność od pierwszego spojrzenia, a i uśmiech miał najszczerszy pod słońcem.  Musimy zjeść go sami  ostrzegłam.
 Lisa, dziękuję.  Poczułam, jak szczupłe ramiona przyciskają moje wampirze ciało do unoszącej się co chwila piersi. Przytulił mnie tak mocno, że nie potrafiłam się ruszyć. Dodatkowo zapach cynamonu sprawiał, iż chciało mi się oddychać.  Dziękuję  wyszeptał, podpierając brodę na mojej głowie.
Mówiłam, że robię za przytulankę!
           Ale miło czasem być przytulonym przez kogoś, kogo ciepło jest tak dobrze znane. 




~~♥~~
Okej, pierwszy rozdział już jest. Długość jest chyba nawet w miarę, co? Mam nadzieję, że nie zanudziłam oraz wyjaśniłam kilka spraw. 
Do przeczytania~

17 komentarzy:

  1. Nie. Nie zanudziłaś. Nie czytałam prologu, więc nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Od słowa, do słowa. Patrzę. Ups. To już koniec? Wow.
    Wybacz, ale wszystkie moje komentarze to ...zlepy dziwnych myśli.

    Spodobało mi się to, że tak ... naturalnie opisujesz zjawiska. Żal mi tego 13latka. Ma dziwne życie, skoro mieszkanie z wampirzycą jest dla niego normalnością :D

    Czekam na dwójkę ;)

    Pozdrawiam
    Ress

    niech-milosc-zwyciezy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo! Pierszwa :D
      To dziwne, bo pisałam ten komentarz chyba pół godziny (w przerwach między układaniem alfabetycznie wszystkich moich książek)

      W wolnej chwili zapraszam do siebie
      Acz nie zmuszam! Twojego opowiadania za cholerę nie opuszczę. Zbyt jestem ciekawa co może zagrozić tej ... wampirzej sielance

      Usuń
    2. Cieszę się, że rozdział się podobał.
      Key to wcale nie ma dziwnego życia, on po prostu nie pamiętał, jak mijały mu dni przed dołączeniem do Lisy, więc mieszkanie z nią stało się normalnością.
      Na Twojego bloga wpadnę, zobaczę. co tworzą czytelnicy ^.^

      Usuń
  2. Woowi! Pierwszy rozdział i w sam raz z długością *_*
    Do tego strasznie wciągający, bo na razie jest spokojnie i jestem ciekawa co się takiego stanie :)
    Dlatego pisz dalej! :D
    Weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszę, piszę XD
      Jak na razie muszę opisać ważną scenę w rozdziale drugim, a raczej ją poprawić, bo wyszła tak jakoś nijako.
      No i powoli opisuję w punkcikach resztę ^.^
      Dziękuję, przyda się :3

      Usuń
  3. Czy ja wiem co napisać? Po tym ochrzanie co to dostałem ,a zasłużyłem. Chyba przeczytam książkę o interpunkcji.
    Co powiem o rozdziale? Nie powiem nic bo jeszcze uznasz że potrzebujesz jakiejś krytyki....
    A propos moich błędów. Już jutro zamierzam je poprawić, dzisiaj niestety nie mam możliwości.

    PS. Mogłabyś polecić jakiś wirtualny słownik interpunkcyjny, czy coś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja właśnie potrzebuję krytyki! ._. Bez niej NbH będzie tylko wywodem o tym, że każdy potrzebuje przyjaciela. A chciałabym przekazać coś więcej, bez krytyki tego nie zrobię, potrzebuję rad ;w; Co do mojego komentarza u Ciebie - nie było aż tak źle xD Wypisywałam więcej błędów u innych, więc spokojnie. Słownika nie polecę, bo interpunkcja przychodzi mi intuicyjnie. Za to stronę mogę podać, zła nie jest, a i pomyśleć nieco trzeba: przecinki.pl/

      Usuń
    2. Pocieszyłaś mnie.
      Historia jest okropna. Jak jest sielanka to jest potem rozruba - mój dyslektyczny umysł naliczył jeden błąd, ale mały i nieważny. Ten wywód o tym że każdy potrzebuje przyjaciela... rzygam tezą że gdyby nie to że to napisałaś, to bym tego nie zauważył :)
      Jak zawszejestoriginal

      Usuń
    3. Nie mam dyslektycznego umysłu, mam stwierdzoną dysortografię ;w;
      Każdy błąd jest ważny, nawet ten mały.
      Okej, spróbuję Cię zaskoczyć.
      A nie widać tego o przyjaźni, bo to pierwszy rozdział i nie mogłam walnąć cytatem, wybacz ;w;
      Zobaczysz, jeszcze zaskoczę Cię fabułą.

      Usuń
    4. i ja mam dysortografię! Ale z przecinkami i innymi mam ciężko...

      Usuń
  4. Jasne, że nie zanudziłaś! Długość jest taka... akuratna :) Zupełnie, jak długość prologu. Spodobał mi się twój pomysł na dom ćpunów-dawców krwi. Sama bym na to nie wpadła :)

    Atmosfera opowiadania jest trochę... dziwna. Mam nadzieję, że niedługo trochę więcej się wyjaśni :)

    http://scisle-tajna.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawie sie zapowiada. Piszesz tak ładnie i płynnie. Napewno przeczytam nastepny rozdział. Zapraszam do mnie.
    http://bookfantasty.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Co tu mówić? Rozdział świetny i wciągający.
    Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialne !!! :)
    Rozdział ciekawy i ogólnie zachęcający do czytania i czekania na następne części.
    Świetnie piszesz :)
    Pozdrawiam Cię gorąco i życzę weny.
    Trzymaj się ♥
    S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zachęca do czytania, to jest w porządku xD Mam nadzieję, że drugi rozdział również przypadnie panience do gustu :3

      Usuń
  8. Ekmm! A dwójka to kiedy będzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oficjalnie w poniedziałek, bo dostałam szlaban na komputer :c

      Usuń