Ash Dale nie zmieniło się pod względem obyczajów i wyglądu. Szkoła w
centrum nadal stała sama, omijano ją chyba tylko ze względu na tradycję. Wschód
wciąż przypominał Zachód, obie placówki rywalizowały ze sobą. Wyczułam znikomą
liczbę ludzi, kiedyś kilkunastu przedstawicieli tej rasy przechadzało się po
ulicach miasteczka, a teraz ledwie pięcioro. Czyżby Rada postanowiła wyrzucić
nieświadomych? Antonio na pewno nie był zadowolony, odebrali mu jedzenie i
musiał sprowadzać je spoza miasta.
Kiedy zapukałam do domu Juliana, jego matka powiedziała, że się
wyprowadził. Szczerze? Otworzyłam usta ze zdziwienia. Julian Fox? Ten Julian
Fox wyprowadził się z rodzinnego domu? Nie zrobił tego przez ponad pół wieku i
nagle postanowił, że kupi sobie dom? Pokręciłam głową, ale poprosiłam o adres,
a następnie, nie puszczając ręki Key, przespacerowałam się w danym kierunku.
Minęliśmy Romilię oraz Maximiliana, prowadzących za rączkę rudowłosą
dziewczynkę. Z tego, co szybko wyciągnęłam z głowy kobiety, dowiedziałam się,
iż dziecko ma pięć lat i jest ich. W sensie, że są jego rodzicami. Dodatkowo
Romilia tęskniła za bratem. Ach, gdyby wiedziała, że to on doprowadził ją do
Valentine'a tamtego dnia! Ale zapłacono mi za usunięcie tego wspomnienia, więc
nikt nie musiał wiedzieć.
Stojąc już przed domem zmiennokształtnego, wyczuwałam nie tylko jego
zapach, lecz również kota i wampira. Doskonale wiedziałam, kto ukrywał się za
tymi murami oraz kto jest gościem, a kto współwłaścicielem.
Razem z Key przeszliśmy trzy schodki. Zapukałam do drzwi, wystukując
melodyjkę. Brzmiało to tak... ciepło. Co z tego, że wybrałam akurat marsz
pogrzebowy? To i tak brzmiało lepiej od zwykłego pukania. Key najwyraźniej nie
podzielał mojego entuzjazmu, ponieważ patrzył spod przymrużonych powiek.
Chciałam się cofnąć, dzieciak za bardzo mnie rozstrajał.
Drzwi otworzył osobnik płci męskiej (nie to, żebym oczekiwała jakiejś
panny). Był wysoki, jego oczy pobłyskiwały wampirzym złotem. Zapach trawy
wypełnił mi nos. Chłopak przeczesał dłonią ciemne włosy, po czym oparł się
niedbale o framugę, krzyżując ręce na piersi i gniotąc tym samym białą koszulę.
– Ohoho, kogoż ja tu widzę! - zaśmiał się złotooki, wykrzywiając usta w
niezadowoleniu.
– Nie cieszysz się na mój widok, del Canto? – zapytałam, unosząc prawą
brew. – A ja myślałam, że tęskniłeś!
– Po tym jak mnie ugryzłaś i zostawiłaś oszołomionego w korytarzu? – Podrapał się po brodzie. – Nie, wątpię, by ktokolwiek tęsknił za twoimi kłami.
– Zazdrościsz, bo są ładniejsze i ostrzejsze.
– Nie dziwię się! Oszczędzałaś je tyle lat, pijąc krew przez słomkę, że
teraz zapewne są jak dwa diamenty. – Na twarzy miał wyraz dezaprobaty, zbyłam
go jednak machnięciem ręki.
– Nikt nie kazał ci pić krwi podczas zabawy z tymi biednymi dziewczynami – rzuciłam, tracąc swój przyjazny, ironiczny uśmieszek.
- Aktualnie to ty śmierdzisz tu krwią. – Antonio pochylił się, by
zrównać swoją twarz z moją. – Czyżby twoja ludzka zabaweczka nie wystarczyła i
musiałaś sama się pogryźć?
Po słowach „ludzka zabaweczka” coś we mnie pękło. Słyszałam te wszystkie
plotki. Twierdzono, że kupiłam Key (tak, dokładnie, kupiłam jak niewolnika) po
to, aby go wykorzystywać. Z początku moje intencje najczystsze nie były, z tym
się zgodzę. Chciałam tych oczu, lazurowych oczu, w których odbijało się
paryskie niebo. Niemniej nigdy nie zamierzałam go gryźć. Pachniał zbyt pięknie.
Gdybym wbiła kły w tę delikatną szyjkę, nie powstrzymałabym się i go zabiła. A
wtedy oczy również by zamarły i straciłyby blask. Z czasem jednak polubiłam
przebywanie w obecności Key. Bez niego wszystko wydawało się puste i
wyobcowane.
Kiedy więc Antonio oświadczył, iż wierzy plotkom, coś we mnie pękło. To
było jak zapalnik. Wystarczył moment, a już znalazłam się w powietrzu, trzymając
ciemnowłosego wampira za szyję, unosząc się dobrych kilkadziesiąt centymetrów
nad ziemią. W ten sposób zabić go nie mogłam, bo przecież nie potrzebował tlenu
do życia, lecz grzebiąc w cudzych głowach, można się wiele dowiedzieć,
chociażby o lęku wysokości.
Wystarczyła sekunda, aby podłączyć się do myśli i wspomnień
nieświadomego wampira. Potem szukało się czegoś w rodzaju ciemnej nici, a ona
prowadziła do strachów i lęków. Kolejny fragment sekundy przeznaczamy na
wybranie odpowiedniej formy, a następnie przechodzimy do czynów.
Wyczuwałam niepokój pomieszany ze zdziwieniem. Świetnie, widział, jak
zabijam dwoje ludzi i zachowuje spokój, a teraz, kiedy „przekomarzam się ze
swoim przyjacielem”, robi halo. Niewielkie, ale jednak.
Wyczułam zbliżającego się lisa wraz z kotem i wbrew swoim chęciom
odstawiłam go na ziemię. Zmierzyłam go wzrokiem wyrażającym coś w rodzaju
odrazy. Najwyraźniej miał moje zdanie gdzieś (tak jak chyba wszystkich prócz
Juliana), więc przestałam się męczyć. Wolałam pozostać w obojętności.
Blond czupryna i zielono-złote, lekko skośne, podkreślone makijażem oczy
pojawiły się tuż po tym. Znajome, azjatyckie rysy chłopaka nie zmieniły się
przez tyle lat (nie to, żebym narzekała na zmarszczki). To był ten sam Julian,
którego poznałam podczas rozpaczy i tęsknoty. To on sprawił, że zaczęłam znów
wierzyć w to, że nie jestem przeżarta przez zło aż do serca. Nigdy nie potrafił
wymyślać sentencji, a nawet jeśli - nie miało to sensu. Moje serce bowiem od
dawna wiedziało, że jego właścicielka jest potworem, a ono za chwilę może
stanąć i zasnąć, jeśli nie dam mu krwi do pompowania. W praktyce więc narząd
ten był równie „zły” co ja.
– Elisabeth. – przywitał mnie miękki, zdziwiony, niemniej uradowany głos
oraz ściągnięte brwi. Jednak chłopak nawet teraz wyglądał oszałamiająco.
Niejedna dziewczyna zazdrościła Nickowi mężczyzny. Podejrzewałam, że był nie
tylko troskliwy i kochany, ale i romantyczny.
– Elisabeth? – Zza pleców Juliana wyłoniła się nieco wyższa postać o
kasztanowych włosach. Ten jednak oczy całkiem miał złote. Nie dość, że płynęła
w nim krew zmiennokształtnych, to jeszcze odziedziczył moc po matce czarownicy. – A co ty tutaj robisz?
Mogłoby się wydawać, że to on dominował w związku, lecz prawda okazywała
się zupełnie inna, bowiem Nicodemus Young od jakiś dwudziestu lat widniał pod
numerem jeden na liście „Najsłodszy mieszkaniec Ash Dale”. To Julian, z pozoru
delikatny, prowadził ich uczucia do przodu.
– Cześć – rzuciłam, zaczesując za ucho krótkie, kręcone włosy. Z marnym
skutkiem – po chwili znów ocierały się o policzki.
Obok stanął Key. Gdybym porównywała swój wygląd do jego, powiedziałabym,
że wygląda dojrzalej oraz starzej, jakby te cztery zimy ze mną dodały mu dwa
razy więcej lat niż powinny. Chociaż... Nie, to niemożliwe, daty w gazetach,
telefonach i telewizji nie kłamią, nie zatraciłam się aż tak bardzo w czasie.
Ale wracając do Key – chłopiec przypominał teraz szesnasto-, siedemnastolatka,
nie trzynastoletniego chłopca, który bał się burzy i kazał zapalać świecę.
Często chodził do łazienki po patrzeniu na płonący knot.
– O, widzę, że przyprowadziłaś również gościa. – Jul za każdym razem
potrafił w odpowiednim momencie (i odpowiednim słowem) przerwać niezręczną
ciszę. Wiedział, co Nick oraz Antonio myślą o Key, tylko on jeden był
przekonany o mojej niewinności.
– A to jest Key – przedstawiłam chłopca, a ten uniósł rękę i pomachał
nią, uśmiechając się nieśmiało. – Mieszka ze mną od czterech lat.
– Nie złapała cię jeszcze ludzka policja? – Antonio najwyraźniej bawił
się w najlepsze. Zmierzyłam go nienawistnym wzrokiem.
– Rada nadal nie wyrwała ci kłów? -– „odszczekałam”, krzywiąc się.
– Dobry Boże, całe szczęście – odetchnął na głos Nick. – Już myślałem,
że ktoś porwał Lisę, to wszystko przez ten delikatny ton. Teraz widzę, że to
ona we własnej osobie.
– Nikomu nie oddam płaszcza – burknęłam, owijając się lejącym
materiałem. Nie rozstawałam się z nim ani na chwilę. Jedyną osobą, która miała
go na sobie, był Key i to w dzień, kiedy go znalazłam.
– Lisa, krwawisz, wiesz? – zagadnął
Julian, wołając ich do środka machnięciem ręki.
Spojrzałam na swój brzuch. Długie, precyzyjne rozcięcie, o którym już
zapomniałam. Bolało tylko wtedy, gdy się zginałam, ale z rany wciąż sączyła się
krew. Jeśli mi jej zabraknie...
– Chodź ze mną – oznajmił, chwytając mnie za ramię, jakby wiedział, że
dobrowolnie nie mam zamiaru nigdzie iść. - Nick, zajmij się Key, zrób mu kakao
i poczęstuj ciastkami.
– Tak jest.
Zmiennokształtny pociągnął mnie na górę, w stronę jednego z trzech
pomieszczeń. Okazał się sypialnią jego oraz Nicka. Tego zapachu nie da się
zamaskować za pomocą świeczek zapachowych czy odświeżacza powietrza.
– Siadaj na łóżku – rozkazał, grzebiąc w szafce.
– Jeszcze czego! Kto wie, co na nim robiliście, nie chcę tego poczuć. – Skrzywiłam się lekko, zerkając w bok w poszukiwaniu krzesła.
– Od ostatniego razu zmieniliśmy pościel dwa razy, Liss. – Chłopak
pokręcił głową. – Zanim jednak usiądziesz, zdejmij płaszcz i bluzkę, a jeśli
spodnie mają wysoki stan, to opuść je.
– Co masz zamiar zrobić, hm? – Niepewnie odpięłam klamrę i czarny
aksamit upadł na ziemię, tworząc wokół czarny okrąg.
– To chyba oczywiste, opatrzę cię. Ciało masz tylko jedno i chyba
chcesz, aby wyglądało dobrze. – Wyprostował się z apteczką w ręku. Zdjęłam w
tym czasie koszulę i usiadłam wyprostowana we wskazanym miejscu.
Miał rację, wyglądało okropnie. Rana powinna się już zasklepić, ponieważ
została zadana nożem, nie drewnem. Coś tu nie pasowało. Brakowało mi jakiejś
podpowiedzi, aby wszystko połączyć w jedną całość.
– Nie ruszaj się. I nie wciągaj brzucha – dodał.
– Nie wciągam, on taki jest zawsze.
– Wyglądasz jak anorektyczka, wiesz? – Wziął wacik nasączony dziwnym
płynem, którego ani nazwy, ani zapachu nie miałam przyjemności wcześniej
poznać, i przemywał nim rozcięcie, przy okazji pozbywając się krwi dookoła. – To nie jest przyjacielska wizyta, co?
– Czy ja kiedykolwiek składałam przyjacielskie wizyty? – Uniosłam prawą
brew i powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem.
– Mogłaś się zmienić dzięki temu chłopcu – stwierdził. Wyjął teraz
buteleczkę wody utlenionej. – Wygląda na sympatycznego.
– Nikt i nic mnie nie zmieni.
– River cię zmieniła – napomknął, przykładając do rany mokrą chusteczkę.
Zaczęła się pienić. – Nie została zadana zwykłym ostrzem. Było srebrne i polane
wodą święconą z dodatkiem soli.
– Woda święcona nie jest tak naprawdę święcona – mruknęłam. – To tylko
woda...
- To dlaczego rani wszystkich nieprawdziwych?
– Bo dodają do niej sól, geniuszu. Przed chwilą sam to powiedziałeś.
Rana z solą goi się wolniej.
Bez słowa chwycił za bandaż i dokładnie owinął mi nim brzuch. Nie bałam
się siedzieć w samym staniku przy Julu, bo on całkiem ignorował fakt, że mam
piersi. Tak to jest, kiedy zaprzyjaźnisz się z gejem. Nieważne kim jesteś ani
jak wyglądasz - on i tak będzie widział w tobie człowieka. I to chyba jedna z
wielu przyczyn, dla których wybrałam jego.
– Julian, dzieje się coś złego – wyznałam. – Dwaj Łowcy zaatakowali mnie
na środku ulicy w biały dzień. Zabiłam ich, mimo to żaden przechodzień nie
zwrócił na to uwagi. Ludzie w Paryżu są jak zahipnotyzowani, idą i nas nie
widzą.
– Może nie chcą widzieć? – rzucił blondyn. – Gotowe, teraz powinno goić
się szybciej. – Zamknął apteczkę i odłożył ją na miejsce.
– Pokażę ci coś. – Nachyliłam się do płaszcza, a wtedy syknęłam z bólu.
Czułam się tak, jakby w środku umieszczono mi metalowy pręt. Mógłby być to
nawet ten, którym chciałam posłużyć się do zabicia Łowców.
Jul nie usłyszał jednak nic, ponieważ w tej samej chwili rozległo się
wycie syreny oraz bicie dzwonów, skutecznie maskując wydawane jęki.
Belissimo!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział i nie żałuję tego że to czytam... Romi ma dziecko... mogłaś nam, fanom dać tę przyjemność i dać imię potomkowi Romiliana!
Osobiście n i g d y bym nie pomyślał że Key jest źródłem pożywienia, dla Elisabeth. Takie pytanie: Czy kiedy piszesz o Elisabeth, to piszesz o sobie?
Pozdrawiam!
Elisabeth to jędza jakich mało ._. Osobiście mogłabym ją posądzić o wykorzystywanie Key, ale ją znam, ma honor. Co do imienia dziecka: po pierwsze - to ja mam jakiś fandom? ;o Po drugie - śmiało można składać propozycje xD ~Elisabeth to moja dobra przyjaciółka, moja i jej dusza zajmują jedno ciało. Czyli po części tak, pisząc o niej, piszę o sobie. Czasem złośliwość tej kobiety daje mi się we znaki. Potrafi w niespodziewanych momentach dać o sobie znać i palnąć jakieś głupstwo, za które to JA muszę płacić. Upierdliwa z niej wampirzyca ;-;
UsuńJa mam gorzej.
UsuńKrólestwo twarzy:
Wojna na tym trrenie trwa już kilka lat. Pryszcze- pozostałościi po nocnych nalotach zniszczyły niegdyś przepiękną krainę. Partie umysłu nie stać na oczyszczenie ziemi z lejów.. ale sytuacja się poprawia. Partia uczuć zaś stara się trzymać język za zębami, ale ten chce zasmakować wolności. W dodatku są mniejsze partie: partia Cobra, Macierewicz i Arald, tylko Arald ma głowę w chmurach ;)
W dodatku państwa zagraniczne wtrącają się do rzeczy.. Mama i Tata.. ta wojna wyniszcza mnie!
Na szczęście są organizacje pokojowe typu: kościół i znajomi..
To co pisał gościu wyżej to Smeagol - minister pisarstwa, interpunkcji i wymowy... współczuć
Cóż, ja nie mam wielkich problemów z otoczeniem, jestem dość zamkniętym człowiekiem, dopuszczam do siebie tylko ludzi, którzy zyskali moje zaufanie. Dość trudno je zdobyć. Moja mama nie wtrąca się do niczego, co robię, choć ma dość lenistwa i obojętności z mojej strony. Tyle że ja naprawdę uznaję Elisabeth. Czasem mówię do niej, a ona mi odpowiada, choć w myślach i wychodzę na idiotkę, bo gadam sama do siebie. A ona tylko siedzi i się śmieje ;w;
UsuńJestem osobą niewierzącą, choć moja rodzina to chrześcijanie. Osobiście nie rozumiem, jak można wierzyć w takie... hm, nielogiczne historie, co by nie powiedzieć gorzej, które zostały zapisane w Biblii. Nie dostrzegam pomiędzy nimi spójności.
Czasem dobrze jest mieć głowę w chmurach. Bliżej błękitu~
O jejku mają dziecko! *_* Cieszę się z tego niezmiernie.
OdpowiedzUsuńPoza tym... Dlaczego urwałaś w takim monecie? Napisz rozdział IV trochę dłuższy co? XP Bo bardzo przyjemnie się czyta.
Jak pisałaś w poprzednim opowiadaniu o Elisabeth jakoś jej nie polubiłam.. Teraz z każdą chwilą się to zmienia ;)
Weny ;3
Możesz dać propozycję na imię, proszę xD
UsuńOgólnie to miałam jeszcze kawałek do tego dołożyć, ale stwierdziłam, że tak podsycę ciekawość xD
Elisabeth da się lubić. Gorzej, jak jej podpadniesz ;;