Upłynął wieczór, który spędziłam razem z
chłopcami przy czekoladzie oraz ciasteczkach. Postanowiłam nie rozpoczynać
tortu bez Key, który... Spał jak zabity. Oczywiście oddychał, bo gdyby jednak
nagle przestał, rzuciłabym się, aby sprawdzić, czy przypadkiem go nie zabiłam.
Ugryzłam go. Ja,
która obiecała sobie, że nie dotknie się do tej delikatnej, szczupłej szyjki.
Mogłam się zatracić i albo zmienić go w wampira, albo najzwyczajniej zabić. A
nie chciałam ani jednego, ani drugiego. W sumie nie wiedziałam, który wariant
wydawał się bardziej pocieszający, gdyż podczas obu zajść jego oczy straciłyby
swój niebiański blask paryskiego nieba. Tylko te oczy utrzymywały mnie przy
nadziei, że jednak moja okrutna egzystencja ma jakikolwiek sens.
Chłopcy opowiadali o
latach, kiedy się nie widzieliśmy - rzadko odwiedzałam przyjaciół. W tym czasie
Nick oraz Julian pobrali się za pozwoleniem Rady Nieprawdziwych. Teraz oboje
nosili nazwisko Fox. Nick wydawał się zawstydzony, zdradzając szczegóły ze ślubu.
Był kameralny, dla najbliższych osób. Ponoć wysłali do mnie zaproszenie,
zapamiętałam sobie, by następnym razem dokładnie przeglądać pocztę.
Postanowiłam również sprezentować chłopcom w najbliższym czasie spóźnioną,
weselną kopertę.
- A Romi urodziła
dziecko - dodał nagle Nick. - Pewnie je widziałaś. Wykapana mamusia. - Kot
włożył do ust ciastko, po czym pogryzł je. - Nazywa się Melanie.
Wiedzieli o tym, że
zamknęłam jej wspomnienia? Może. Jeśli tak, musieli to w pełni zaakceptować, bo
nie wspomnieli ani słowem o Danielu.
- A moja siostra
jest w drugim miesiącu ciąży - orzekł Julian, trochę z dumą, trochę ze
smutkiem. - Co prawda zamierza oddać dziecko, bo jest wynikiem nienawiści,
jednak... Cóż, dla nas jest to szansa. - Uśmiechnął się lekko w stronę
ciemnowłosego, po czym ścisnął jego dłoń. - Fajnie byłoby być tatą.
Po tak szczęśliwym
wieczorze, poszłam na kanapę spać. Ale nie potrafiłam zasnąć. W głowie wciąż
bębniły mi słowa Key. Naprawdę czuł się aż tak odtrącony? Chociaż... Zostawiłam
go na prawie trzy miesiące, musiał poczuć się jak zbędny balast, który
podrzuciłam pierwszej lepszej parze gejów, bo tak mi było najwygodniej. Tyle że
to wszystko robiłam dla niego. Nawet to głupie małżeństwo. Nie potrafiłam
pokochać Christiana, a jednak podpisałam ten głupi papier. Teraz musieliśmy
chodzić z obrączką aż... Do śmierci któregoś z nas. I szczerze powiedziawszy
wątpiłam, bym zginęła przed nim. Chris, choć silny psychicznie, cały czas
zasłaniał się innymi, więc gdyby doszło do walki wręcz, oberwałby już podczas
pierwszej próby ciosu, a niespodziewany ból tak by go otumanił, że dalsze kroki
to zwykła zabawa z dzieckiem.
Key, Key, Key... Czy
ty w ogóle robisz coś, aby otworzyć drzwi do swoich wspomnień? - pomyślałam,
otulając się kołdrą i zamykając niebieskie już oczy.
W końcu zasnęłam,
choć nie wiem, ile czasu minęło i ile pozostało do świtu. Nie chciałam jednak
budzić się z myślą, że świat chce mnie zabić.
***
Tonęłam. Mimo że już dawno
nauczono mnie pływać, zaczęłam tonąć. Wodne macki pociągały za nogi, próbując
przyciągnąć moje walczące ciało do dna. Nie mogłam oddychać, potrzebowałam
tlenu. Już miałam zaczerpnąć wody, gdy oprzytomniałam.
Jestem wampirem. Nie
muszę oddychać. Uspokoiłam się, wyprostowałam, a czarne kosmyki
unosiły się wraz z prądem wokół mojej sinobladej twarzy. Po raz pierwszy
poczułam coś tak przyjemnego - swobodne unoszenie się okazało się ciekawsze od
latania czy teleportacji.
A
może po prostu uważałam nowe doświadczenie za niezwykłe?
Tylko... Dlaczego
jestem w wodzie? Muszę się wydostać na górę. Key pewnie się zamartwia.
Zaczęłam płynąć. Nic
już nie stawało na mej drodze i nie próbowało przeszkodzić w dotarciu ponad
taflę wody. Obok przepłynęła jakaś zagubiona ryba. Czy właśnie tak czuje się
człowiek, gdy w pobliżu nie ma nikogo bliskiego? Jak maleńka rybka w oceanie?
Zawsze może wpaść do gardła jakiegoś mięsożercy. A ludzie w łapska
nieprzyjemnych typów rzucających kłamstwami na prawo i lewo.
Wypłynęłam, a kiedy
otworzyłam oczy, zamiast słońca i plaży, widziałam tylko sufit. I czułam ciepło
jakiegoś wielkoluda, któremu ponownie służyłam za misia. Może kupić mu pluszaka
ludzkich rozmiarów?
Key oddychał lekko,
oplatając mnie jedną reką w talii. Drugą wsunął pod głowę. Jasne, niemal żółte
kosmyki opadały luźno na poduszkę oraz całą twarz, przez co ledwie dostrzegłam
zarys nosa oraz lekko otwarte usta. Był w podkoszulku i bokserkach, więc po
przebudzeniu musiał najpierw zmienić strój. I nie pachniał już pogryzieniem -
otaczał go zapach miętowego żelu pod prysznic oraz czekoladowego szamponu, do
którego miał nieprawdopodobną słabość.
Nie ruszałam się,
nie chcąc go zbudzić.
Czy tęskniłam za tym
ciepłem? Czy tęskniłam za niegdyś wątłym i umierającym, a teraz dojrzewającym
ciałkiem? Czy tęskniłam za jasnymi kosmkami? A za oczami tworzącymi z włosami
piękną całość słonecznego, bezchmurnego nieba w Paryżu, kiedy wiatr rozwieje
chmury, a bruk wyschnie pod wpływem ciepła?
Nie potrafiłam
powiedzieć. Pamiętałam, czym jest tęsknota, oczywiście, że tak. Przecież byłam
wampirem ledwie przez dwadzieścia dwa lata! Potrafiłam przywołać wspomnienia
sprzed lat trzydziestu, więc nie zapomniałam, co znaczy kochać, tęsknić,
współczuć. Każde ludzkie emocje znałam aż za dobrze. Dlatego też, gdy wgryzłam
się w szyję chłopca, obrazy nieco mnie przeraziły.
Wspomnienie na pewno nie
pochodziło z okresu, gdy przebywał ze mną, pamiętałabym coś tak brutalnego.
Mógł mieć wtedy z pięć, sześć lat. Stał nad nim brodaty mężczyzna z nożem w
ręku i zmuszał do wykonania... Toru przeszkód. Tylko tyle udało mi się
zrozumieć, gdyż wszystko widziałam jak przez mgłę. Facet powtarzał, że jeśli
Key nie weźmie się w garść, nie dostanie kolacji, a mama znów będzie na niego
krzyczeć.
Wtedy z moich ust (a
dokładniej Key, tyle że w tamtej chwili byłam nim) wydobył się cienki, nieco
smutny, ale silny głos należący do mocno zranionego dziecka.
- Mama zawsze krzyczy -
powiedziałam, zaciskając pięści. - Mama oszalała. Nie kocha już mnie.
- Matki nie potrafią
kochać, to ogólna prawda. - Brodacz machnął ręką, prawie wypuszczając z dłoni
trzymane narzędzie.
- Więc dlaczego
kocha ją?
Tamto zdanie wstrząsnęło
mną tak bardzo, że uciekłam. Uciekłam, bojąc się, co mogę zobaczyć bez jego
zgody. Jakie zakamarki umysłu mogę odkryć, gdy zostanę choć chwilę dłużej. Nie
mogłam w taki sposób uzyskiwać informacji, nie od Key. Wolałam poczekać, aż sam
do wszystkiego dojdzie. Powolutku, własną ścieżką.
Wampirze moce nieraz
pomogły mi wyjść z opresji czy zrobić komuś po prostu na złość. Tyle że zwykle
na osobnikach, którym grzebałam w głowach, niespecjalnie mi zależało. Key zaś
miał coś, co straciłam dawno temu i dzięki niemu odzyskałam. Paryskie niebo.
Nawet piękniejsze od tego odbijającego się w oczach River. Doskonale pamiętałam
błękit oraz rzęsy rzucające cień na policzki, gdy wraz z zachodzącym słońcem
pochylała twarz ku ziemi, oddając jej pokłon.
Key poruszył się
niespokojnie (prawie oberwałam łokciem w żebra), westchnął, a następnie leniwie
i sennie podniósł powieki. Spojrzał w prawo, w lewo, w górę i w dół i dopiero
potem skoncentrował się na mnie. Ułożył usta w nikłym uśmiechu, by po chwili
się skrzywić.
- Muszę wstać i iść do
szkoły - wyszeptał ledwie dosłyszalnie. Po prostu poruszał ustami, wydając z
siebie cichuteńkie podmuchy powietrza. W moich uszach jednak brzmiało to jak
dźwięczna melodia.
- Idź. Szkoła jest
fajna - powiedziałam nieco głośniej od niego. - Lubiłam spędzać czas ze
znajomymi.
- Nie mam znajomych, wszyscy
nieprawdziwi patrzą na mnie jak na potwora, a to oni nimi są. - Skrzywił się
lekko, okazując niezadowolenie.
- Obrażając się
nawzajem, do niczego nie dojdziecie - stwierdziłam. - Też jestem potworem, a
jednak śpisz ze mną w jednym łóżku.
- Ty jesteś...
- Nie jestem inna. Jestem
taka sama, a może nawet i gorsza, bo większość tych dzieciaków żyje w
zamknięciu. Ja odebrałam życie tysiącom istnień, bo... Bo chciałam. To czyny
definiują nasz charakter, Key. - Nie uśmiechałam się, odkąd chłopiec oznajmił,
że nie podoba mu się zmiana. Po prostu patrzyłam łagodnie w jego błękitne,
senne jeszcze oczy. - Idź wziąć prysznic, przygotuję śniadanie.
Keh niechętnie wygrzebał
się spod koca, a następnie opuścił salon i podreptał na górę. Słyszałam echo
kroków, gdy pokonywał schody wiodące na górę. Sama również podniosłam się z
łóżka. Wsunęłam na nogi spodnie, płaszcz pozostawiając na poręczy fotela.
Zsunęłam z nadgarstka ciemną gumkę i związałam włosy w wysoki kucyk.
Podreptałam do
kuchni, gdzie spenetrowałam lodówkę. Chłopcy bardzo dobrze ją wyposażyli i
dbali o to, aby każdego dnia była wypełniona spożywczymi produktami aż po
brzegi. Przygotowałam więc typowe, amerykańskie śniadanie składające się z
jajek na bekonie.
Nie minęło dużo
czasu, a mieszkanie wypełniło się zapachem smażonego mięsa, wybawiając z łóżka
parę zmiennokształtnych. Stoczyli się na dół, ledwo widząc na oczy i obijając
się o ściany wyłożone brązową boazerią. W końcu zasiedli przy stole, wyglądając
jak dwójka niedożywionych, smutnych zwierząt. Wlepili we mnie swoje żałosne
ślepia i patrzyli, próbując wydębić jedzenie podstawione pod nos.
Machnęłam ręką, ale po chwili podałam im talerze z gotowym daniem. Jedli, aż im
się uszy trzęsły. I to dosłownie, bo oboje musieli nieźle się w nocy zabawiać,
skoro wśród ich włosów widniały zwierzęce części ciała. Szybko odbiegłam
myślami od ich fetyszy, wydawały mi się zbyt niezrozumiałe i nieco obleśne,
lecz nie przystoi mi ocenianie innych.
Key zjawił się
ubrany w mundurek Zachodniej Akademii dziesięć minut później. Ziewną
przeciągle, nie martwiąc się zakrywaniem ust. Czas spędzony z dwójką mężczyzn
oduczył go dobrych manier. Chłopiec zasiadł przy stole, podsunął sobie talerz i
zaczął pałaszować przygotowane śniadanie.
Nie wyglądał na
szczęśliwego. Wiedziałam jednak, że szkoła dobrze mu zrobi, że w końcu znajdzie
przyjaciół, może się zakocha. Trzymanie go przy sobie sprawiało, że chłopiec
stał się zamknięty i aspołeczny, ludzie mało co go obchodzili. A przecież
niemożliwością było, aby spędził całe swe życie u mego boku. I kto wtedy
pomógłby mu odnaleźć się w nowej rzeczywistości? Nikt. Dlatego przyszedł czas
na naukę samodzielności.
Cała trójka opuściła
mieszkanie o tym samym czasie. Wyglądało na to, że zostałam potraktowana jak
matka albo kura domowa. Westchnęłam ciężko, opierając się o blat stołu i
wpatrując w piętrzącą się górę brudnych naczyń w zlewie. Czy tak trudno wrzucić
je do zmywarki? Ręce by im nie odpadły. Oczywiście mogłabym wyręczyć chłopców,
lecz straciłabym przez to swój wampirzy autorytet.
Wzięłam szybki
prysznic, przebrałam się w jakieś świeższe ciuchy, które zabrałam szybo od
Christiana, a następnie włożyłam płaszcz. Pachniał wiosną, trawą, kwitnącym
kwieciem, słońcem. Wiedziałam, że zbliża się pora roku, podczas której nie
powinnam wychylać nosa zza bezpiecznych murów domostwa. Słońce latem wszędzie
świeciło najmocniej, a jeśli wampir nie ma w żyłach wystarczającej ilości krwi,
staje w płomieniach. Dlatego większa część krwiopijców preferowała nocny tryb
życia. Tyle że ja uwielbiałam oglądać niebo.
Wyszłam na ulicę,
kapturem zakrywając twarz. Przypominałam śmierć snującą się pośród setek
zagubionych dusz. Niewiele różniło się to od prawdziwego stanu rzeczy. Ja
- wampir i oni - potencjalne ofiary.
***
Christian siedział przy
biurku i prowadził żywą rozmowę przez telefon, podczas gdy jedna z jego sióstr
siedziała na ogromnym łożu z baldachimem i nudziła się niemiłosiernie, nawet
nie próbując zrozumieć sensu telefonicznej konwersacji.
- W porządku, rozumiem. -
Cisza przerwana szczekaniem okolicznych psów. - Nie sądzę, by stanowiło to
jakiś problem. - Znów chwila milczenia. - Tak, jest dokładnie taka sama jak
ona. - Tik, tak, tik tak. - Przecież znam Lisę!
Na dźwięk tego imienia jasna,
urocza blondynka podchodząca pod czterdziestkę podniosła gwałtownie oczy i
spojrzała na brata. Lisa. Jej kochana siostra, która znikła ponad dwadzieścia
lat temu. Przepadła, rozmyła się w powietrzu. Niektórzy mówili o porwaniu, inni
o zabójstwie, jeszcze inni o ucieczce. Czy jednak Lisa miała powód, by
odizolowywać się na stałe od rodziny? Zawsze wyglądała na szczęśliwą, uśmiech
nie schodził z pucowatej, dziecinnej twarzyczki dziewczynki. Ona pamiętała, jak
mała Lisa piekła ciastka pod ich nieobecność, jak buntowała się przeciw
sterylnej czystości w sypialni, jak czasem budziła się z płaczem w środku nocy.
I pamiętała również, jak stała zapatrzona w ogień pochłaniający ich rodzinną
rezydencję. Cały budynek groził zawaleniu, lecz jako że stał w gorszej dzielnicy,
nie zamartwiano się remontem czy usunięciem domu.
Kobieta
przysłuchiwała się rozmowie już z większym zainteresowaniem.
- Tak, zapłaciłem
mu... Tak, wszystko załatwione... Nie, ma się z nim kontaktować... Nie martw
się, wszystko pójdzie zgodnie z planem. Dobra, cześć.
Christian odłożył telefon,
westchnął cicho, po czym przeniósł wzrok smutnych oczu na okno, za którym
słońce chyliło się ku zachodowi. Potem przypomniał sobie o obecności siostry i
ponownie przybrał maskę szczęśliwego, bogatego chłopca.
- Chodź, odwiozę Cię
do domu.
Podniósł się i
uśmiechnął, przechylając głowę w lewo, jak wtedy, gdy Lorett była jeszcze
mała.
***
- Dzień dobry - rzuciłam, spode łba do mężczyzny ubranego w
ciemny garnitur. Podeszłam do kontuaru, gdzie uśmiechnęłam się
sadystycznie w stronę tej samej blondynki, która za pierwszym razem wydawała
nam papiery. - Elisabeth Arietta Anna Livest, wróciłam na czas nieokreślony.
Kobieta niechętnie
kliknęła coś w komputerze, po czym kiwnęła głową na znak, że wszystko gotowe.
Ukłoniłam się teatralnie i opuściłam budynek śmierdzący sterylną czystością
oraz środkami dezynfekującymi.
Ulice Ash Dale były
przepełnione ludzi. Na chodniku znajomi dyskutowali na tematy niezwiązane z
miastem oraz pracą czy łowcami, ktoś śpieszący się do biura omal nie wjechał w
rosnące drzewo. Pośpiech, ruch. W ludzkich miastach wszystko wyglądało tak
samo. Nikt nie zatrzymywał się, gdy jakiś bezdomny kot miauczał przeraźliwie z
głodu.
Przysiadłam na
jednej z przydrożnych ławek. Narzuciłam kaptur, by słońce nie raziło mnie po
oczach i siedziałam, wdychając ciepłe powietrze. Wiosna to najpiękniejsza pora
roku.
***
Stanąłem przed gabinetem
dyrektora, po czym zapukałem, zastanawiając się, w czym problem. Wątpiłem, aby
chodziło o jakiekolwiek przewinienie - jako że przebywałem w szkole dopiero
drugi dzień, trzymałem się zasad.
Znany mi już głos
powiedział „proszę”, lecz w żadnym wypadku nie należał do prawowitego
właściciela pomieszczenia. Nie zdziwiłem się więc, kiedy na kręconym fotelu
ujrzałem Antonia - wampira, którego Lisa próbowała pierwszego dnia pobytu w Ash
Dale udusić. W czasie nieobecności wampirzycy czasem odwiedzał Nicka oraz
Juliana.
Antonio nie przypominał
reszty nieprawdziwych, wyróżniał się na tle mnóstwa identycznych, szarych istot
z miasta. Swoim bytem wywoływał w ludziach mieszane uczucia. Ja chociażby
miałem ochotę wyjść i zostać jednocześnie. Wyjść, bo twarz mężczyzny do
najpiękniejszych nie należała i wcale nie chciałem oglądać jej przed kolacją.
Zostać, ponieważ zastanawiał mnie powód, dla którego zostałem sprowadzony.
- Dzień dobry? -
powiedziałem, opuszczając plecak z ramienia. Postawiłem go pod ścianą.
- Pytasz czy
oznajmiasz? - odpowiedział pytaniem. - Usiądź, Key.
Ostrożnie wykonałem
polecenie, nie spuszczając czujnego wzroku z Antonia. Śmiałbym go nazwać
podróbką dyrektora, gdyby nie fakt, że staruszkowi dostała się o wiele
poczciwsza morda niż wampirowi.
Antonio miał ostre
rysy. Nie pozbył się porannego zarostu, przez co przypominał bardziej mężczyznę
szukającego miejsca do spania niż kogoś, na kim można polegać. Ten wizerunek
niszczył jednak idealnie skrojony garnitur dopełniony ciemnym krawatem. Do tego
czerwone tęczówki, które wcale a wcale nie pasowały do całokształtu.
- Zastanawiasz się
pewnie, po co jesteś mi po... - zaczął, opierając łokcie o blat biurka.
- Proszę przejść do rzeczy
- przerwałem ostro, wywołując tym samym cień zdziwienia, który przemknął przez
jego twarz. - Nie mam całego dnia.
- W porządku. - Teraz oparł
się o wypchane gąbką oparcie fotela i wbił swój okropny, natarczywy wzrok s
moją twarz. - Mogę pomóc ci odnaleźć prawdziwych rodziców, wiesz? Jedynym
warunkiem jest, byś opuścił Lisę...
- Nie - odpowiedziałem
gwałtownie, ale pewnie, podnosząc się z krzesła.
- Słucham?! - Antonio
również stanął na równe nogi. - Czy ty niczego nie rozumiesz? Lisa jest
wampirem. Nie obchodzi ją twój los, nic dla niej nie znaczysz. Jestem pewien,
że rodzice żałują teraz oddania cię do domu dziecka. Najpewniej mieli trudną,
życiową sytuację.
- Zamknij się -
wyszeptałem, wbijając wzrok w puchowy dywan w odcieniach brązu.
- Ucieszą się na widok
syna, nie to co ona. Lisa nie potrafi okazywać uczuć, ona ich nie ma.
Wykorzysta twoje ciało, a w końcu zabije. - Zaśmiał się gorzko, jakby taka
kolej rzeczy odpowiadała mu najbardziej. - Rodzice przyjmą cię z otwartymi
ramionami. Bo ludzie kochają naprawdę, nie jak wampiry.
Wybuchłem. Myślałem, że się
powstrzymam, ale cała kumulowana złość nagle wydostała się na zewnątrz, a słowa
same opuściły usta.
- Lisa przygarnęła mnie,
nie chcąc niczego w zamian. Pokazała mi, czym jest dzieciństwo, czytała bajki
na dobranoc, zasypywała prezentami. Dała mi imię, dzień urodzin. Pomogła mi
stworzyć prawdziwe wspomnienia, pomogła zapomnieć o tym, że wewnątrz mam wielką
dziurę, której nijak nie potrafię wypełnić! - Antonio cofnął się, słysząc mój
krzyk. - Rodzice? Oni mnie po prostu nie chcieli. Brak pieniędzy na moje
utrzymanie? No proszę cię! Wszystko jest lepsze od jednej opiekunki na
pięćdziesięcioosobową grupę dzieci. Ona nie zastąpi matki. A ja potrzebowałem
przytulenia. Każde dziecko pragnęło, aby zostać pogłaskanym i pochwalonym. Lecz
szanse tego w tak okropnym miejscu są znikome. - Teraz to ja się śmiałem.
Wampir podszedł pod samą ścianę. - Twoje argumenty są głupie. I jeśli sądzisz,
że Lisa nie potrafi kochać, to jesteś w błędzie. Wielkim błędzie. Bo w
odróżnieniu od ciebie, ona zachowała chociaż cząstkę człowieczeństwa.
Odwróciłem się,
chwyciłem plecak i opuściłem gabinet dyrektora. W ogóle wyszedłem ze szkoły.
Miałem dość. Chciałem się rozpłakać. Bezsilność złapała mnie za rękę i nie
chciała puścić. Ciągnęła wciąż w dół, dobrze się przy tym bawiąc. A ja
resztkami samokontroli kroczyłem naprzód, bo wiedziałem, że łzy mi nie pomogą.
Łzy nigdy w niczym nie pomagają. Są tylko zbędnym dodatkiem do poczucia
beznadziejności.
Ulice przepełniali
ludzie. Każdy podążał w swoją stronę. A ja, niezauważalny wśród tłumu, sunąłem
w nieznanym kierunku. Wdychałem opary miasta, omijałem przechodniów, poruszałem
się jak marionetka w taniej, ulicznej sztuce. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że
jestem uczniem i opuszczam zajęcia. Po co przejmować się szczegółami? Każdy ma
swoje problemy i musi poradzić sobie z nimi sam.
Przypominałem sobie, jak
wyglądało moje pierwsze spotkanie z Lisą. Padał śnieg. Zasypywał ulice. Było
zimno, chyba. Ciemno. Ale nie płakałem, nie potrafiłem. Bo nie widziałem powodu
do płaczu. Dziecko bez wspomnień, bez uczuć, bez zrozumienia. I wtedy pojawiła
się ona - panienka spowita w czerń. Gdy spojrzałem na jej twarz, dostrzegłem
dziecko, lecz oczy, gdzie wśród błękitu mieniło się złoto, wskazywały na duże
doświadczenie.
W pierwszej chwili
pomyślałem, że to Śmierć postanowiła jednak przyjść po mą osobę. Pomyślałem
również, że jak na kogoś, kto karmi się odbieraniem życia, wygląda na
szczęśliwą. Potem jednak okazało się, że dziewczyna co prawda zabija, jednak
nie można nazwać jej uosobieniem Śmierci.
Lisa bardzo często
zapominała o moim istnieniu, przynajmniej przez pierwsze pół roku. Wracała
podrapana, cała we krwi, brudna, z mordem w oczach. Oczywiście myślała, że spałem,
lecz każdego wieczoru wyczekiwałem przybycia wampirzycy. Bałem się, że zostanę
sam, że znów zacznie się zimno.
Doszedłem do domu
Juliana i Nicka. Wyciągnąłem klucz z kieszeni, po czym wszedłem, nie
zastanawiając się, czy kogoś zastanę czy nie. Chłopcy pracowali, a wątpiłem, by
Elisabeth marnowała czas w czterech ścianach. I zgadłem. Mieszkanie wypełniała
namacalna pustka.
W kuchni zajrzałem
do lodówki. Tort truskawkowy czekał na mnie w całej swej okazałości. Wyjąłem go
razem z ozdobnym talerzem, chwyciłem za łyżeczkę i zacząłem jeść
Niektórzy smutki topią we łzach, niektórzy w alkoholowych trunkach,
jeszcze inni na poprawę humoru stosują kurację internetową - przesiadują
godziny w świecie kodów. Osobiście wolałem włożyć do ust coś słodkiego i tym
samym zapomnieć o wszelkim źle tego świata.
♥♥♥
Miałam go dodać jutro, ale że udało mi się skończyć rozdział wcześniej, dodaję go już dziś.
Następny dodam za tydzień, a przynajmniej taką mam nadzieję. xD
Zacznę od tego, że rozdział bombowy! No i brak mi słów, aby wyrazić swój zachwyt…
OdpowiedzUsuńCzy kiedykolwiek wspomniałam jak bardzo uwielbiam Nicka i Juliana? Chłopcy będą mieć dzidziusia :D Jakoś dziwacznie jednak brzmi dla mnie nowe nazwisko Nicka, ponieważ zmiennokształtny kot o nazwisku Lis?
Key, nawet nie pomyślałam, że pijąc jego krew Lisa wyciągnie z niego wspomnienia, a które były bardziej niż niepokojące... czy Key będzie miał siostrę? Ponieważ z tym skojarzyły mi się jego słowa "Więc dlaczego kocha ją?".
Z rozdziału na rozdział uwielbiam Key'a coraz bardziej i bardziej ^^ Pewnie, dlatego, że podobnie do niego moja Jill jest antyspołeczna. Czytając tak twój rozdział nie mogę się doczekać, aż Key i Lisa będą razem, ale tu nasuwa się moje pytanie, czy oni w ogóle będą razem? W końcu Lisa już pokochała jego oczy jak "niebo w Paryżu", a poza tym wyczuwam między nimi jakąś chemię, ale moment, w którym Lisa wyszła za mąż... nadal mnie to zasmuca, bo jakoś jej "małżonka" nie trawie :/
Zaskoczyłaś mnie z wątkiem rodzeństwa Lisy, tego się nie spodziewałam jak również wybuchu Key'a (choć gdy do tego doszło, myślałam, że wytrzaśnie skąd super-anielskie ostrze i da popalić Antonio) a jednak jego słowa mnie zaskoczyły, bo mimo wszystko słyszeć od niego, jaka Lisa jest naprawdę opiekuńcza... aż łza w oku się zakręciła ;-;
Pozdrawiam i życzę jak zwykłam: dużo weny, miliardy pomysłów i nieskończoność czasu wolnego dla twej twórczości.
Cudny rozdział. Bardzo mi się podoba. Widać, że Key'owi brakowało bliskości Lisy. Jestem ciekawa co planuje Christian ? Zaskoczyła mnie postawa Key'a, ale cieszę się, że stanął w obronie Lisy. Większość Lisę uważa za samo zło, a nie znają jej z innej strony. Z tej jaka jest dla Key'a. Już nie mogę się doczekać następnej części.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia! :)
S.
Opowiadanie naprawdę wciągające! Jestem bardzo ciekawa co wydarzy się dalej :))
OdpowiedzUsuńPodoba mi się różnorodność Twojego słownictwa. Każdy bohater jest zupełnie inny od drugiego, co sprawia że z każdym wersem opowiadanie staje się coraz bardziej intrygujące. Jestem baaardzo ciekawa co wydarzy się dalej. Ogółem całość jest świetna. Pozostaje mi jedynie czekać na kolejny rozdział. Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)))