sobota, 25 października 2014

Rozdział XII

    Upłynął wieczór, który spędziłam razem z chłopcami przy czekoladzie oraz ciasteczkach. Postanowiłam nie rozpoczynać tortu bez Key, który... Spał jak zabity. Oczywiście oddychał, bo gdyby jednak nagle przestał, rzuciłabym się, aby sprawdzić, czy przypadkiem go nie zabiłam.
      Ugryzłam go. Ja, która obiecała sobie, że nie dotknie się do tej delikatnej, szczupłej szyjki. Mogłam się zatracić i albo zmienić go w wampira, albo najzwyczajniej zabić. A nie chciałam ani jednego, ani drugiego. W sumie nie wiedziałam, który wariant wydawał się bardziej pocieszający, gdyż podczas obu zajść jego oczy straciłyby swój niebiański blask paryskiego nieba. Tylko te oczy utrzymywały mnie przy nadziei, że jednak moja okrutna egzystencja ma jakikolwiek sens.
      Chłopcy opowiadali o latach, kiedy się nie widzieliśmy - rzadko odwiedzałam przyjaciół. W tym czasie Nick oraz Julian pobrali się za pozwoleniem Rady Nieprawdziwych. Teraz oboje nosili nazwisko Fox. Nick wydawał się zawstydzony, zdradzając szczegóły ze ślubu. Był kameralny, dla najbliższych osób. Ponoć wysłali do mnie zaproszenie, zapamiętałam sobie, by następnym razem dokładnie przeglądać pocztę. Postanowiłam również sprezentować chłopcom w najbliższym czasie spóźnioną, weselną kopertę.
      - A Romi urodziła dziecko - dodał nagle Nick. - Pewnie je widziałaś. Wykapana mamusia. - Kot włożył do ust ciastko, po czym pogryzł je. - Nazywa się Melanie.
    Wiedzieli o tym, że zamknęłam jej wspomnienia? Może. Jeśli tak, musieli to w pełni zaakceptować, bo nie wspomnieli ani słowem o Danielu.
      - A moja siostra jest w drugim miesiącu ciąży - orzekł Julian, trochę z dumą, trochę ze smutkiem. - Co prawda zamierza oddać dziecko, bo jest wynikiem nienawiści, jednak... Cóż, dla nas jest to szansa. - Uśmiechnął się lekko w stronę ciemnowłosego, po czym ścisnął jego dłoń. - Fajnie byłoby być tatą.
      Po tak szczęśliwym wieczorze, poszłam na kanapę spać. Ale nie potrafiłam zasnąć. W głowie wciąż bębniły mi słowa Key. Naprawdę czuł się aż tak odtrącony? Chociaż... Zostawiłam go na prawie trzy miesiące, musiał poczuć się jak zbędny balast, który podrzuciłam pierwszej lepszej parze gejów, bo tak mi było najwygodniej. Tyle że to wszystko robiłam dla niego. Nawet to głupie małżeństwo. Nie potrafiłam pokochać Christiana, a jednak podpisałam ten głupi papier. Teraz musieliśmy chodzić z obrączką aż... Do śmierci któregoś z nas. I szczerze powiedziawszy wątpiłam, bym zginęła przed nim. Chris, choć silny psychicznie, cały czas zasłaniał się innymi, więc gdyby doszło do walki wręcz, oberwałby już podczas pierwszej próby ciosu, a niespodziewany ból tak by go otumanił, że dalsze kroki to zwykła zabawa z dzieckiem.
      Key, Key, Key... Czy ty w ogóle robisz coś, aby otworzyć drzwi do swoich wspomnień? - pomyślałam, otulając się kołdrą i zamykając niebieskie już oczy.
      W końcu zasnęłam, choć nie wiem, ile czasu minęło i ile pozostało do świtu. Nie chciałam jednak budzić się z myślą, że świat chce mnie zabić.

      ***

    Tonęłam. Mimo że już dawno nauczono mnie pływać, zaczęłam tonąć. Wodne macki pociągały za nogi, próbując przyciągnąć moje walczące ciało do dna. Nie mogłam oddychać, potrzebowałam tlenu. Już miałam zaczerpnąć wody, gdy oprzytomniałam.
      Jestem wampirem. Nie muszę oddychać.    Uspokoiłam się, wyprostowałam, a czarne kosmyki unosiły się wraz z prądem wokół mojej sinobladej twarzy. Po raz pierwszy poczułam coś tak przyjemnego - swobodne unoszenie się okazało się ciekawsze od latania czy teleportacji.
 A może po prostu uważałam nowe doświadczenie za niezwykłe?
      Tylko... Dlaczego jestem w wodzie? Muszę się wydostać na górę. Key pewnie się zamartwia.
      Zaczęłam płynąć. Nic już nie stawało na mej drodze i nie próbowało przeszkodzić w dotarciu ponad taflę wody. Obok przepłynęła jakaś zagubiona ryba. Czy właśnie tak czuje się człowiek, gdy w pobliżu nie ma nikogo bliskiego? Jak maleńka rybka w oceanie? Zawsze może wpaść do gardła jakiegoś mięsożercy. A ludzie w łapska nieprzyjemnych typów rzucających kłamstwami na prawo i lewo.
      Wypłynęłam, a kiedy otworzyłam oczy, zamiast słońca i plaży, widziałam tylko sufit. I czułam ciepło jakiegoś wielkoluda, któremu ponownie służyłam za misia. Może kupić mu pluszaka ludzkich rozmiarów?
    Key oddychał lekko, oplatając mnie jedną reką w talii. Drugą wsunął pod głowę. Jasne, niemal żółte kosmyki opadały luźno na poduszkę oraz całą twarz, przez co ledwie dostrzegłam zarys nosa oraz lekko otwarte usta. Był w podkoszulku i bokserkach, więc po przebudzeniu musiał najpierw zmienić strój. I nie pachniał już pogryzieniem - otaczał go zapach miętowego żelu pod prysznic oraz czekoladowego szamponu, do którego miał nieprawdopodobną słabość.
      Nie ruszałam się, nie chcąc go zbudzić.
    Czy tęskniłam za tym ciepłem? Czy tęskniłam za niegdyś wątłym i umierającym, a teraz dojrzewającym ciałkiem? Czy tęskniłam za jasnymi kosmkami? A za oczami tworzącymi z włosami piękną całość słonecznego, bezchmurnego nieba w Paryżu, kiedy wiatr rozwieje chmury, a bruk wyschnie pod wpływem ciepła?
      Nie potrafiłam powiedzieć. Pamiętałam, czym jest tęsknota, oczywiście, że tak. Przecież byłam wampirem ledwie przez dwadzieścia dwa lata! Potrafiłam przywołać wspomnienia sprzed lat trzydziestu, więc nie zapomniałam, co znaczy kochać, tęsknić, współczuć. Każde ludzkie emocje znałam aż za dobrze. Dlatego też, gdy wgryzłam się w szyję chłopca, obrazy nieco mnie przeraziły.
    Wspomnienie na pewno nie pochodziło z okresu, gdy przebywał ze mną, pamiętałabym coś tak brutalnego. Mógł mieć wtedy z pięć, sześć lat. Stał nad nim brodaty mężczyzna z nożem w ręku i zmuszał do wykonania... Toru przeszkód. Tylko tyle udało mi się zrozumieć, gdyż wszystko widziałam jak przez mgłę. Facet powtarzał, że jeśli Key nie weźmie się w garść, nie dostanie kolacji, a mama znów będzie na niego krzyczeć.
    Wtedy z moich ust (a dokładniej Key, tyle że w tamtej chwili byłam nim) wydobył się cienki, nieco smutny, ale silny głos należący do mocno zranionego dziecka.
    - Mama zawsze krzyczy - powiedziałam, zaciskając pięści. - Mama oszalała. Nie kocha już mnie.
    - Matki nie potrafią kochać, to ogólna prawda. - Brodacz machnął ręką, prawie wypuszczając z dłoni trzymane narzędzie.
      - Więc dlaczego kocha ją?
    Tamto zdanie wstrząsnęło mną tak bardzo, że uciekłam. Uciekłam, bojąc się, co mogę zobaczyć bez jego zgody. Jakie zakamarki umysłu mogę odkryć, gdy zostanę choć chwilę dłużej. Nie mogłam w taki sposób uzyskiwać informacji, nie od Key. Wolałam poczekać, aż sam do wszystkiego dojdzie. Powolutku, własną ścieżką.
      Wampirze moce nieraz pomogły mi wyjść z opresji czy zrobić komuś po prostu na złość. Tyle że zwykle na osobnikach, którym grzebałam w głowach, niespecjalnie mi zależało. Key zaś miał coś, co straciłam dawno temu i dzięki niemu odzyskałam. Paryskie niebo. Nawet piękniejsze od tego odbijającego się w oczach River. Doskonale pamiętałam błękit oraz rzęsy rzucające cień na policzki, gdy wraz z zachodzącym słońcem pochylała twarz ku ziemi, oddając jej pokłon.
    Key poruszył się niespokojnie (prawie oberwałam łokciem w żebra), westchnął, a następnie leniwie i sennie podniósł powieki. Spojrzał w prawo, w lewo, w górę i w dół i dopiero potem skoncentrował się na mnie. Ułożył usta w nikłym uśmiechu, by po chwili się skrzywić.
    - Muszę wstać i iść do szkoły - wyszeptał ledwie dosłyszalnie. Po prostu poruszał ustami, wydając z siebie cichuteńkie podmuchy powietrza. W moich uszach jednak brzmiało to jak dźwięczna melodia.
      - Idź. Szkoła jest fajna - powiedziałam nieco głośniej od niego. - Lubiłam spędzać czas ze znajomymi.
    - Nie mam znajomych, wszyscy nieprawdziwi patrzą na mnie jak na potwora, a to oni nimi są. - Skrzywił się lekko, okazując niezadowolenie.
      - Obrażając się nawzajem, do niczego nie dojdziecie - stwierdziłam. - Też jestem potworem, a jednak śpisz ze mną w jednym łóżku.
    - Ty jesteś...
    - Nie jestem inna. Jestem taka sama, a może nawet i gorsza, bo większość tych dzieciaków żyje w zamknięciu. Ja odebrałam życie tysiącom istnień, bo... Bo chciałam. To czyny definiują nasz charakter, Key. - Nie uśmiechałam się, odkąd chłopiec oznajmił, że nie podoba mu się zmiana. Po prostu patrzyłam łagodnie w jego błękitne, senne jeszcze oczy. - Idź wziąć prysznic, przygotuję śniadanie.
    Keh niechętnie wygrzebał się spod koca, a następnie opuścił salon i podreptał na górę. Słyszałam echo kroków, gdy pokonywał schody wiodące na górę. Sama również podniosłam się z łóżka. Wsunęłam na nogi spodnie, płaszcz pozostawiając na poręczy fotela. Zsunęłam z nadgarstka ciemną gumkę i związałam włosy w wysoki kucyk.
      Podreptałam do kuchni, gdzie spenetrowałam lodówkę. Chłopcy bardzo dobrze ją wyposażyli i dbali o to, aby każdego dnia była wypełniona spożywczymi produktami aż po brzegi. Przygotowałam więc typowe, amerykańskie śniadanie składające się z jajek na bekonie.
      Nie minęło dużo czasu, a mieszkanie wypełniło się zapachem smażonego mięsa, wybawiając z łóżka parę zmiennokształtnych. Stoczyli się na dół, ledwo widząc na oczy i obijając się o ściany wyłożone brązową boazerią. W końcu zasiedli przy stole, wyglądając jak dwójka niedożywionych, smutnych zwierząt. Wlepili we mnie swoje żałosne ślepia i patrzyli, próbując wydębić jedzenie podstawione pod nos.    Machnęłam ręką, ale po chwili podałam im talerze z gotowym daniem. Jedli, aż im się uszy trzęsły. I to dosłownie, bo oboje musieli nieźle się w nocy zabawiać, skoro wśród ich włosów widniały zwierzęce części ciała. Szybko odbiegłam myślami od ich fetyszy, wydawały mi się zbyt niezrozumiałe i nieco obleśne, lecz nie przystoi mi ocenianie innych.
      Key zjawił się ubrany w mundurek Zachodniej Akademii dziesięć minut później. Ziewną przeciągle, nie martwiąc się zakrywaniem ust. Czas spędzony z dwójką mężczyzn oduczył go dobrych manier. Chłopiec zasiadł przy stole, podsunął sobie talerz i zaczął pałaszować przygotowane śniadanie.
    Nie wyglądał na szczęśliwego. Wiedziałam jednak, że szkoła dobrze mu zrobi, że w końcu znajdzie przyjaciół, może się zakocha. Trzymanie go przy sobie sprawiało, że chłopiec stał się zamknięty i aspołeczny, ludzie mało co go obchodzili. A przecież niemożliwością było, aby spędził całe swe życie u mego boku. I kto wtedy pomógłby mu odnaleźć się w nowej rzeczywistości? Nikt. Dlatego przyszedł czas na naukę samodzielności.
      Cała trójka opuściła mieszkanie o tym samym czasie. Wyglądało na to, że zostałam potraktowana jak matka albo kura domowa. Westchnęłam ciężko, opierając się o blat stołu i wpatrując w piętrzącą się górę brudnych naczyń w zlewie. Czy tak trudno wrzucić je do zmywarki? Ręce by im nie odpadły. Oczywiście mogłabym wyręczyć chłopców, lecz straciłabym przez to swój wampirzy autorytet.
      Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w jakieś świeższe ciuchy, które zabrałam szybo od Christiana, a następnie włożyłam płaszcz. Pachniał wiosną, trawą, kwitnącym kwieciem, słońcem. Wiedziałam, że zbliża się pora roku, podczas której nie powinnam wychylać nosa zza bezpiecznych murów domostwa. Słońce latem wszędzie świeciło najmocniej, a jeśli wampir nie ma w żyłach wystarczającej ilości krwi, staje w płomieniach. Dlatego większa część krwiopijców preferowała nocny tryb życia. Tyle że ja uwielbiałam oglądać niebo.
      Wyszłam na ulicę, kapturem zakrywając twarz. Przypominałam śmierć snującą się pośród setek zagubionych dusz. Niewiele różniło się to od prawdziwego stanu rzeczy. Ja -  wampir i oni - potencjalne ofiary.

    ***

    Christian siedział przy biurku i prowadził żywą rozmowę przez telefon, podczas gdy jedna z jego sióstr siedziała na ogromnym łożu z baldachimem i nudziła się niemiłosiernie, nawet nie próbując zrozumieć sensu telefonicznej konwersacji.
    - W porządku, rozumiem. - Cisza przerwana szczekaniem okolicznych psów. - Nie sądzę, by stanowiło to jakiś problem. - Znów chwila milczenia. - Tak, jest dokładnie taka sama jak ona. - Tik, tak, tik tak. - Przecież znam Lisę!
    Na dźwięk tego imienia jasna, urocza blondynka podchodząca pod czterdziestkę podniosła gwałtownie oczy i spojrzała na brata. Lisa. Jej kochana siostra, która znikła ponad dwadzieścia lat temu. Przepadła, rozmyła się w powietrzu. Niektórzy mówili o porwaniu, inni o zabójstwie, jeszcze inni o ucieczce. Czy jednak Lisa miała powód, by odizolowywać się na stałe od rodziny? Zawsze wyglądała na szczęśliwą, uśmiech nie schodził z pucowatej, dziecinnej twarzyczki dziewczynki. Ona pamiętała, jak mała Lisa piekła ciastka pod ich nieobecność, jak buntowała się przeciw sterylnej czystości w sypialni, jak czasem budziła się z płaczem w środku nocy. I pamiętała również, jak stała zapatrzona w ogień pochłaniający ich rodzinną rezydencję. Cały budynek groził zawaleniu, lecz jako że stał w gorszej dzielnicy, nie zamartwiano się remontem czy usunięciem domu.
      Kobieta przysłuchiwała się rozmowie już z większym zainteresowaniem.
      - Tak, zapłaciłem mu... Tak, wszystko załatwione... Nie, ma się z nim kontaktować... Nie martw się, wszystko pójdzie zgodnie z planem. Dobra, cześć.
    Christian odłożył telefon, westchnął cicho, po czym przeniósł wzrok smutnych oczu na okno, za którym słońce chyliło się ku zachodowi. Potem przypomniał sobie o obecności siostry i ponownie przybrał maskę szczęśliwego, bogatego chłopca.
      - Chodź, odwiozę Cię do domu.
      Podniósł się i uśmiechnął, przechylając głowę w lewo, jak wtedy, gdy Lorett była jeszcze mała. 

     ***

      - Dzień dobry - rzuciłam,  spode łba do mężczyzny ubranego w ciemny garnitur. Podeszłam  do kontuaru, gdzie uśmiechnęłam się sadystycznie w stronę tej samej blondynki, która za pierwszym razem wydawała nam papiery. - Elisabeth Arietta Anna Livest, wróciłam na czas nieokreślony.
      Kobieta niechętnie kliknęła coś w komputerze, po czym kiwnęła głową na znak, że wszystko gotowe. Ukłoniłam się teatralnie i opuściłam budynek śmierdzący sterylną czystością oraz środkami dezynfekującymi.
      Ulice Ash Dale były przepełnione ludzi. Na chodniku znajomi dyskutowali na tematy niezwiązane z miastem oraz pracą czy łowcami, ktoś śpieszący się do biura omal nie wjechał w rosnące drzewo. Pośpiech, ruch. W ludzkich miastach wszystko wyglądało tak samo. Nikt nie zatrzymywał się, gdy jakiś bezdomny kot miauczał przeraźliwie z głodu.
      Przysiadłam na jednej z przydrożnych ławek. Narzuciłam kaptur, by słońce nie raziło mnie po oczach i siedziałam, wdychając ciepłe powietrze. Wiosna to najpiękniejsza pora roku.

      ***

    Stanąłem przed gabinetem dyrektora, po czym zapukałem, zastanawiając się, w czym problem. Wątpiłem, aby chodziło o jakiekolwiek przewinienie - jako że przebywałem w szkole dopiero drugi dzień, trzymałem się zasad.
      Znany mi już głos powiedział „proszę”, lecz w żadnym wypadku nie należał do prawowitego właściciela pomieszczenia. Nie zdziwiłem się więc, kiedy na kręconym fotelu ujrzałem Antonia - wampira, którego Lisa próbowała pierwszego dnia pobytu w Ash Dale udusić. W czasie nieobecności wampirzycy czasem odwiedzał Nicka oraz Juliana.
    Antonio nie przypominał reszty nieprawdziwych, wyróżniał się na tle mnóstwa identycznych, szarych istot z miasta. Swoim bytem wywoływał w ludziach mieszane uczucia. Ja chociażby miałem ochotę wyjść i zostać jednocześnie. Wyjść, bo twarz mężczyzny do najpiękniejszych nie należała i wcale nie chciałem oglądać jej przed kolacją. Zostać, ponieważ zastanawiał mnie powód, dla którego zostałem sprowadzony.
    - Dzień dobry? - powiedziałem, opuszczając plecak z ramienia. Postawiłem go pod ścianą.
      - Pytasz czy oznajmiasz? - odpowiedział pytaniem. - Usiądź, Key.
    Ostrożnie wykonałem polecenie, nie spuszczając czujnego wzroku z Antonia. Śmiałbym go nazwać podróbką dyrektora, gdyby nie fakt, że staruszkowi dostała się o wiele poczciwsza morda niż wampirowi.
      Antonio miał ostre rysy. Nie pozbył się porannego zarostu, przez co przypominał bardziej mężczyznę szukającego miejsca do spania niż kogoś, na kim można polegać. Ten wizerunek niszczył jednak idealnie skrojony garnitur dopełniony ciemnym krawatem. Do tego czerwone tęczówki, które wcale a wcale nie pasowały do całokształtu.
      - Zastanawiasz się pewnie, po co jesteś mi po... - zaczął, opierając łokcie o blat biurka.
    - Proszę przejść do rzeczy - przerwałem ostro, wywołując tym samym cień zdziwienia, który przemknął przez jego twarz. - Nie mam całego dnia.
    - W porządku. - Teraz oparł się o wypchane gąbką oparcie fotela i wbił swój okropny, natarczywy wzrok s moją twarz. - Mogę pomóc ci odnaleźć prawdziwych rodziców, wiesz? Jedynym warunkiem jest, byś opuścił Lisę...
    - Nie - odpowiedziałem gwałtownie, ale pewnie, podnosząc się z krzesła.
    - Słucham?! - Antonio również stanął na równe nogi. - Czy ty niczego nie rozumiesz? Lisa jest wampirem. Nie obchodzi ją twój los, nic dla niej nie znaczysz. Jestem pewien, że rodzice żałują teraz oddania cię do domu dziecka. Najpewniej mieli trudną, życiową sytuację.
      - Zamknij się - wyszeptałem, wbijając wzrok w puchowy dywan w odcieniach brązu.
    - Ucieszą się na widok syna, nie to co ona. Lisa nie potrafi okazywać uczuć, ona ich nie ma. Wykorzysta twoje ciało, a w końcu zabije. - Zaśmiał się gorzko, jakby taka kolej rzeczy odpowiadała mu najbardziej. - Rodzice przyjmą cię z otwartymi ramionami. Bo ludzie kochają naprawdę, nie jak wampiry.
    Wybuchłem. Myślałem, że się powstrzymam, ale cała kumulowana złość nagle wydostała się na zewnątrz, a słowa same opuściły usta.
    - Lisa przygarnęła mnie, nie chcąc niczego w zamian. Pokazała mi, czym jest dzieciństwo, czytała bajki na dobranoc, zasypywała prezentami. Dała mi imię, dzień urodzin. Pomogła mi stworzyć prawdziwe wspomnienia, pomogła zapomnieć o tym, że wewnątrz mam wielką dziurę, której nijak nie potrafię wypełnić! - Antonio cofnął się, słysząc mój krzyk. - Rodzice? Oni mnie po prostu nie chcieli. Brak pieniędzy na moje utrzymanie? No proszę cię! Wszystko jest lepsze od jednej opiekunki na pięćdziesięcioosobową grupę dzieci. Ona nie zastąpi matki. A ja potrzebowałem przytulenia. Każde dziecko pragnęło, aby zostać pogłaskanym i pochwalonym. Lecz szanse tego w tak okropnym miejscu są znikome. - Teraz to ja się śmiałem. Wampir podszedł pod samą ścianę. - Twoje argumenty są głupie. I jeśli sądzisz, że Lisa nie potrafi kochać, to jesteś w błędzie. Wielkim błędzie. Bo w odróżnieniu od ciebie, ona zachowała chociaż cząstkę człowieczeństwa.
      Odwróciłem się, chwyciłem plecak i opuściłem gabinet dyrektora. W ogóle wyszedłem ze szkoły. Miałem dość. Chciałem się rozpłakać. Bezsilność złapała mnie za rękę i nie chciała puścić. Ciągnęła wciąż w dół, dobrze się przy tym bawiąc. A ja resztkami samokontroli kroczyłem naprzód, bo wiedziałem, że łzy mi nie pomogą. Łzy nigdy w niczym nie pomagają. Są tylko zbędnym dodatkiem do poczucia beznadziejności.
      Ulice przepełniali ludzie. Każdy podążał w swoją stronę. A ja, niezauważalny wśród tłumu, sunąłem w nieznanym kierunku. Wdychałem opary miasta, omijałem przechodniów, poruszałem się jak marionetka w taniej, ulicznej sztuce. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że jestem uczniem i opuszczam zajęcia. Po co przejmować się szczegółami? Każdy ma swoje problemy i musi poradzić sobie z nimi sam.
    Przypominałem sobie, jak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Lisą. Padał śnieg. Zasypywał ulice. Było zimno, chyba. Ciemno. Ale nie płakałem, nie potrafiłem. Bo nie widziałem powodu do płaczu. Dziecko bez wspomnień, bez uczuć, bez zrozumienia. I wtedy pojawiła się ona - panienka spowita w czerń. Gdy spojrzałem na jej twarz, dostrzegłem dziecko, lecz oczy, gdzie wśród błękitu mieniło się złoto, wskazywały na duże doświadczenie.
      W pierwszej chwili pomyślałem, że to Śmierć postanowiła jednak przyjść po mą osobę. Pomyślałem również, że jak na kogoś, kto karmi się odbieraniem życia, wygląda na szczęśliwą. Potem jednak okazało się, że dziewczyna co prawda zabija, jednak nie można nazwać jej uosobieniem Śmierci.
    Lisa bardzo często zapominała o moim istnieniu, przynajmniej przez pierwsze pół roku. Wracała podrapana, cała we krwi, brudna, z mordem w oczach. Oczywiście myślała, że spałem, lecz każdego wieczoru wyczekiwałem przybycia wampirzycy. Bałem się, że zostanę sam, że znów zacznie się zimno.
      Doszedłem do domu Juliana i Nicka. Wyciągnąłem klucz z kieszeni, po czym wszedłem, nie zastanawiając się, czy kogoś zastanę czy nie. Chłopcy pracowali, a wątpiłem, by Elisabeth marnowała czas w czterech ścianach. I zgadłem. Mieszkanie wypełniała namacalna pustka.
      W kuchni zajrzałem do lodówki. Tort truskawkowy czekał na mnie w całej swej okazałości. Wyjąłem go razem z ozdobnym talerzem, chwyciłem za łyżeczkę i zacząłem jeść

      Niektórzy smutki topią we łzach, niektórzy w alkoholowych trunkach, jeszcze inni na poprawę humoru stosują kurację internetową - przesiadują godziny w świecie kodów. Osobiście wolałem włożyć do ust coś słodkiego i tym samym zapomnieć o wszelkim źle tego świata.




♥♥♥
Miałam go dodać jutro, ale że udało mi się skończyć rozdział wcześniej, dodaję go już dziś.
Następny dodam za tydzień, a przynajmniej taką mam nadzieję. xD

3 komentarze:

  1. Zacznę od tego, że rozdział bombowy! No i brak mi słów, aby wyrazić swój zachwyt…
    Czy kiedykolwiek wspomniałam jak bardzo uwielbiam Nicka i Juliana? Chłopcy będą mieć dzidziusia :D Jakoś dziwacznie jednak brzmi dla mnie nowe nazwisko Nicka, ponieważ zmiennokształtny kot o nazwisku Lis?
    Key, nawet nie pomyślałam, że pijąc jego krew Lisa wyciągnie z niego wspomnienia, a które były bardziej niż niepokojące... czy Key będzie miał siostrę? Ponieważ z tym skojarzyły mi się jego słowa "Więc dlaczego kocha ją?".
    Z rozdziału na rozdział uwielbiam Key'a coraz bardziej i bardziej ^^ Pewnie, dlatego, że podobnie do niego moja Jill jest antyspołeczna. Czytając tak twój rozdział nie mogę się doczekać, aż Key i Lisa będą razem, ale tu nasuwa się moje pytanie, czy oni w ogóle będą razem? W końcu Lisa już pokochała jego oczy jak "niebo w Paryżu", a poza tym wyczuwam między nimi jakąś chemię, ale moment, w którym Lisa wyszła za mąż... nadal mnie to zasmuca, bo jakoś jej "małżonka" nie trawie :/
    Zaskoczyłaś mnie z wątkiem rodzeństwa Lisy, tego się nie spodziewałam jak również wybuchu Key'a (choć gdy do tego doszło, myślałam, że wytrzaśnie skąd super-anielskie ostrze i da popalić Antonio) a jednak jego słowa mnie zaskoczyły, bo mimo wszystko słyszeć od niego, jaka Lisa jest naprawdę opiekuńcza... aż łza w oku się zakręciła ;-;
    Pozdrawiam i życzę jak zwykłam: dużo weny, miliardy pomysłów i nieskończoność czasu wolnego dla twej twórczości.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny rozdział. Bardzo mi się podoba. Widać, że Key'owi brakowało bliskości Lisy. Jestem ciekawa co planuje Christian ? Zaskoczyła mnie postawa Key'a, ale cieszę się, że stanął w obronie Lisy. Większość Lisę uważa za samo zło, a nie znają jej z innej strony. Z tej jaka jest dla Key'a. Już nie mogę się doczekać następnej części.
    Miłego dnia! :)
    S.

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowiadanie naprawdę wciągające! Jestem bardzo ciekawa co wydarzy się dalej :))
    Podoba mi się różnorodność Twojego słownictwa. Każdy bohater jest zupełnie inny od drugiego, co sprawia że z każdym wersem opowiadanie staje się coraz bardziej intrygujące. Jestem baaardzo ciekawa co wydarzy się dalej. Ogółem całość jest świetna. Pozostaje mi jedynie czekać na kolejny rozdział. Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)))

    OdpowiedzUsuń