Stanęłam naprzeciw drzwi i
już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak jak powinno. Key już przebywał w
środku. Do tego wyczułam intensywny, słony zapach łez. Bez namysłu wkroczyłam
do środka i podążyłam za wonią mojego blondwłosego przyjaciela.
Siedział przy kuchennym
stole i nawet tyłem wyglądał koszmarnie. Skonsumował połowę truskawkowego,
zapewne piekielnie słodkiego tortu, ale przede wszystkim płakał. Płakał, nie
panując nad tym. Sama już od ponad dwudziestu lat nie uroniłam ani jednej łzy,
mimo to doskonale znałam towarzyszące im uczucie beznadziejności.
W mgnieniu oka
znalazłam się przy chłopcu, nachyliłam się, by zrównać się z nim głową. Patrzył
na mnie mokrymi, błyszczącymi oczami i choć jego twarzyczkę wykrzywiał okropny
grymas smutku i żalu, nie wydawał żadnych odgłosów, pociągał tylko nosem.
Wyglądał jak dziecko, które zgubiło drogę do domu i teraz za wszelką cenę
próbuje odnaleźć dobry szlak. Z marnym jednak skutkiem.
Chwyciłam twarz chłopca
w dłonie i otarłam łzy z bladych, kościstych policzków. I choć wyraz twarzy się
nie zmienił, to w oczach dostrzegałam spokój. Zarzucił mi swe chude rączki na
szyję i łkał cicho wtulony w obojczyk. Ja za to objęłam go w pasie i głaskałam
po plecach, szepcząc, że już jestem i wszystko będzie dobrze.
Poczułam się jak matka. Key
pierwszy raz płakał, a przynajmniej pierwszy raz, będąc pod moją opieką.
Starałam się go pocieszyć w sposób, jaki zawsze robiła to moja mama. Chociaż
należała do kobiet zdystansowanych i chłodnych, gdy dostrzegała łzy w oczach
swych dzieci, zmieniała się w potulną, słodką owieczkę. Potrafiła rozśmieszyć,
podnieść na duchu. Starałam się ją nieporadnie naśladować.
W końcu przestał płakać.
Odsunął się i bez słowa podsunął mi pozostałą połowę tortu.
- Nie będziesz go
już jadł? - zapytałam, unosząc brew.
- Chcesz, bym zwymiotował?
- uśmiechnął się, pociągając noskiem.
Poczochrałam jego
przydługie włosy, po czym podniosłam się. Nie chciałam działać wbrew woli Key,
jednak mimo wszystko to zrobił. Zajrzałam mu do głowy i zobaczyłam twarz
Antonia. Tylko tyle, aby za bardzo nie przegiąć ani nie wzbudzać podejrzeń. I w
sumie to by było tyle.
Wyjęłam naczynia ze
zmywarki, po czym włożyłam je do szafek, sztućce zaś do szuflady, segregując
je. Zerkałam co chwila na Key, lecz już się uspokoił, na jego ustach pojawił
się nawet cień nikłego uśmiechu. Wzrok wbił w okno i przechodniów,
spacerujących po chodnikach. Ludzie pogrążeni własnym życiem, błąkający się po
labiryncie trosk i problemów najwidoczniej go intrygowali. Wyglądał na
nieobecnego.
- Pamiętam, że
kazałaś mówić na swoją pelerynę płaszcz - powiedział nagle. - Zawsze jednak
kojarzyłaś mi się z podróżnikami, którzy chowają się pod tym kapturem przed
deszczem i słońcem. Kiedy jednak patrzę na ciebie, widzę kogoś, kto ucieka
przed światem. - Przechylił głowę na lewo. - Też chciałbym się czasem tak
ukryć.
- Jesteś za piękny,
by się ukrywać - odpowiedziałam z uśmiechem. - Ja jestem już stara. Gdyby nie
fakt, że jestem wampirem, miałabym zmarszczki, kilka kilogramów do przodu,
dzieci wołałyby do mnie mamo...
- Mogę mówić do ciebie
mamo, jeśli chcesz - podrzucił temat. - Julian i Nick powiedzieli, że ci mnie
zazdroszczą, bo zawsze chcieli mieć dziecko. Zastanawiam się, czy długo już ze
sobą są.
- Bardzo. Na pewno
dłużej, niż ty na tym świecie.
- Trzymam za nich
kciuki.
Key wstał i bez
słowa wyszedł z kuchni. Zdziwiło mnie, że w tak szybkim tempie podniósł się po
płaczu.
Niejednokrotnie przyglądałam się płaczącym
maluchom, a także starszym dzieciom. Wszystkim dojście do siebie zajmowało
prawie godzinę. Key zajęło to niecałe dziesięć minut. Zaczęłam się zastanawiać,
ile czasu musiał spędzić, wylewając łzy. Co było ich przyczyną? Nieprzyjemności
w szkole czy Antonio, z którym mieli spotkać się chłopcy?
Wyjęłam
telefon i napisałam do Juliana.
Odłożyłam telefon, po czym
przetarłam oczy. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego jako jeden z nielicznych
wampirów muszę spać. Mój organizm domagał się naładowania baterii prawie tak
bardzo jak u człowieka. Zawsze zrzucałam to na młody wiek, w końcu dwadzieścia
dwa lata to nie tak dużo, mimo to wciąż wydawało mi się to dziwne. Może Chris
miał rację, mówiąc, iż bliżej mi do człowieka niż wampira? Szkoda tylko, że
wybrałam opcję numer dwa. Nie wiedziałam, czy gdyby ponownie przyszło mi
wybierać, podjęłabym dobrą decyzję.
Wyszłam z kuchni,
mając jeszcze trochę czasu przed kolacją, po czym udałam się do salonu.
Oczywiście brak jakichkolwiek nowinek technologicznych dawał po oczach, mimo to
pomieszczenie bez telewizora wyglądało lepiej. Ściany w ciepłym odcieniu brązu
przywodzące na myśl kremową kawę z bitą śmietaną oraz ciemne meble wykonane z
cisowego drewna. Cisowe drewno odznaczało się na tle innych niezwykłą
delikatnością przy wykonywaniu kantów, podobne miałam, będąc dzieckiem, dlatego
poznałam je od razu. No i półka z książkami, czyli to, co najbardziej rzucało
się w oczy. Opasłe tomiska z podpisami dwudziestowiecznych i dziewiętnastowiecznych
autorów rzucały się w oczy. Zazdrościłam im tak licznej kolekcji. Moja została
zdewastowana. Kolejny powód, aby zemścić się na Łowcach, pomyślałam.
Wyjęłam „Dumę i
uprzedzenie”, którą czytałam już kilkakrotnie, lecz wciąż darzyłam szacunkiem.
Rozsiadłam się na kanapie, odsuwając poduszkę (nie zmieściła się w pojemniku na
pościel), po czym zanurzyłam się w lekturze.
***
Julian stanął przed
budynkiem Wschodniej Akademii, do której uczęszczał przez rok. Nie miał z niej
strasznych czy smutnych wspomnień, jednak nie wydarzyło się i w tamtym czasie
nic ciekawego i wartego pamięci. Po prostu pierwszy rok gimnazjum przeleciał mu
neutralnie - bez niepowodzeń oraz specjalnych osiągnięć.
Teraz jednak, otwierając
drzwi, czuł dziwny niepokój. Jego lisie zmysły kazały mu uciekać, jednak
złożona obietnica popychała do przodu. Przełknął ślinę, a następnie przekroczył
oszklone drzwi. Uderzył go zapach gumy, perfum i potu. Podążył schodami na
pierwsze piętro, a następnie bez pukania wślizgnął się do pokoju wampira.
Antonio siedział wściekły za biurkiem i nie zdążył przybrać maski obojętności. Spojrzał zmieszany na Juliana. Wampir zawsze miał słabość do zmiennokształtnego i mimo związku blondyna nadal pałał do niego romantycznym uczuciem. Nie potrafił wyrzucić go z serca.
Antonio siedział wściekły za biurkiem i nie zdążył przybrać maski obojętności. Spojrzał zmieszany na Juliana. Wampir zawsze miał słabość do zmiennokształtnego i mimo związku blondyna nadal pałał do niego romantycznym uczuciem. Nie potrafił wyrzucić go z serca.
- Cześć, An -
przywitał się Julian, podchodząc do biurka.
- Coś się stało? - zapytał
zaskoczony przybyciem zmiennokształtnego Antonio, prostując się w fotelu.
- A nic, tak
przyszedłem... cię zobaczyć. - Blondyn przeszedł na drugą stronę i usiadł tuż
przy nim, podciągając się na blat.
- A co z Nickiem? -
Podejrzliwość wampira dawała się we znaki. Spojrzał ciemnymi oczami na
uśmiechającego się nieśmiało lisa.
- Nick... Nick jak
Nick, jest kotem, ma własne ścieżki. Teraz pewnie pomaga Elisabeth. - Imię
znienawidzonej przez Antonia wampirzycy wymówił bez pośpiechu, l serwując reakcję
adresata słów. An zmarszczył brwi. - A skoro on dobrze bawi się, będąc z nią,
ja postanowiłem odwiedzić ciebie.
- Nie masz nic przeciwko
temu, że zostaje z nią sam na sam? - Antonio wydawał się naprawdę
zaintrygowany. Dostrzegł w ciemnym korytarzu nikły blask, który kazał mu
wierzyć, że związek zmiennokształtnych się psuje. - Nie boisz się o niego?
- Najwyżej go ugryzie. Albo
on ją podrapie. Wiesz, jego maślany wzrok zaczął mnie denerwować. - Jul
przesunął się i siedział teraz naprzeciw wampira. Ułożył nieśmiało ręce na
udach i patrzył mu w oczy, wykorzystując swoje zdolności drapieżnika. - A ty,
nie chciałbyś się przypadkiem wgryźć w moją szyjkę? Wiesz, odrobina jadu
jeszcze nigdy mi nie zaszkodziła... - Udając zawstydzenie, odwrócił wzrok,
lekko pochylając głowę. Potem znów zerknął na niego spot baldachimu długich,
jasnych rzęs. - Mogę cię przytulić?
Antonio przełknął ślinę.
Wiedział, że nie powinien dawać się tak podejść. Jednak Julian niejednokrotnie
wypłakiwał się w jego ramię, a potem lądowali w łóżku. Stwierdził więc, że w
życiu blondyna zdarzyło się nieszczęście, a Nick - zapatrzony w swoje życie -
tego nie zauważał.
- Chodź tu do mnie - rzucił
cicho, rozkładając ramiona, a na jego policzki wkroczył rumieniec.
Julian zsunął się z biurka
i usadowił wygodnie na kolanach mężczyzny, oplatając go nogami wokół bioder.
Każdy doskonale wiedział, że Antonio uwielbiał się rozkładać, więc w jego
fotelu zmieściłoby się dwoje dorosłych z dzieckiem. Niemniej dawało to większe
pole do popisu.
Julian poczuł
muskularne ramiona portugalskiego wampira, po czym wtulił się w jego szyję,
wydając pomruk zadowolenia. W środku jednak niemal zwracał zjedzony na szybko
obiad składający się z hamburgera przyniesionego przez Nicka.
- An... - Julian
podsunął usta pod ucho obiektu swoich kłamstw. - A co byś powiedział na małą
wymianę...?
Wampir zamruczał,
czując ciepły oddech na szyi.
- A co proponujesz? -
wyszeptał, a dreszcz przeszedł jego ciało.
- Informacje, dla kogo
pracujesz za kilka chwil ze mną? - Julian zaczął całować go wzdłuż szczęki.
- Mhm - zajęczał An.
Julian przeprosił w
myślach Nicka, po czym stwierdził, że bardzo musi mu zależeć na przyjaźni Lisy,
skoro posuwa się niemal do zdrady małżonka.
***
Kiedy Julian wszedł do
domu, wyglądał na przygaszonego. Dało się od niego wyczuć obrzydzenie swoją
osobą. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, czego się dopuścił. Nim Nick
zorientował się o obecności zmiennokształtnego, wyciągnęłam Jula na dwór, a
następnie uderzyłam w twarz. Nie ze złości, po prostu, aby skupił myśli na
czymś innych.
Julian patrzył na mnie
zielonozłotymi oczami, prawie płacząc. Wyglądał żałośnie. Wzniosłam się kilka
centymetrów, by zrównać z nim twarz. Otarłam jego policzki kciukami, tym samym
zaglądając do głowy, by nie musiał wszystkiego relacjonować.
- Julianie Foxie -
powiedziałam głośno, dmuchając chłopcu w twarz. - Ja, Elisabeth Arietta Anna
Livest, ofiarowuję jedno życzenie na twe ręce w ramach podzięki za poświęcenie
- wyrecytowałam, utrzymując kontakt wzrokowy. - Czego sobie tylko zażyczysz, to
otrzymasz.
Skłoniłam się nisko
z powagą na twarzy. Oczywiście nie były to zwykłe słowa, a pradawny rytuał
wiążący. Wampiry zwykle łamały dane słowo, po prostu tak miały w zwyczaju, ale
jeśli złożyły przyrzeczenie w swoim ojczystym języku - dlatego posługiwałam się
francuskim - nie mogły go złamać. Rzadko kto wiedział o takim rodzaju składania
obietnic, sekret ten trzymano w ukryciu, by nie zmusić wampira do wypowiedzenia
owych słów. Nawet jeśli Julian powiedziałby, że mam się zabić, musiałabym to
zrobić.
- Zostawię was dziś
na wieczór samych. Zrobię kolację, a Key zabiorę na dłuugi spacer.
Porozmawiacie sobie. Nick cię bardzo kocha i doskonale wie, że zrobiłeś to dla
wyższego dobra. - Pogłaskałam go, lecz bez uśmiechu. Jesteś naprawdę dobrym
chłopcem, Julianie.
- Aż za dobrym -
mruknął, odwracając wzrok.
- Jeśli Bóg naprawdę
istnieje, wrota do Nieba są dla ciebie otwarte już teraz. Julian,
mimo że był stworzeniem nieprawdziwym, wynikiem mutacji genetycznej, mimo że
zakochał się w mężczyźnie, on nadal głęboko wierzył. Wierzył, że coś kieruje
tym światem. Coś więcej niż człowiek. Nie wiedziałam, czy się z nim zgadzam,
choć może rzeczywiście coś w tym było.
Opadłam na ziemię i
podniosłam głowę, by móc na niego spojrzeć. Wciąż wyglądał mizernie, więc
posłałam mu kuksańca w bok.
- Chodź, stary. Czas
zatroszczyć się o romantyczną atmosferę.
***
Wieczór był ładny, choć
chłodny. Stwierdziłam to po zapiętej pod szyję, ciepłej bluzie Key, którą
włożył przed opuszczeniem mieszkania chłopców. Niestety, mogłam dać im jedynie
dwie godziny sam na sam. Nie miałam gdzie się podziać, a nie chciałam narażać
Key na przeziębienie.
Spacerowaliśmy najpierw
krętymi, szerokimi ulicami, potem ścieżkami w parku, by ostatecznie zawędrować
przed Słoneczną Akademię. Wciąż wyglądała tak samo - brudna, opuszczona, nieco
upiorna, kiedy oświetlał ją nikły blask księżyca. Mimo to wciąż lubiłam na nią
patrzeć. Przypominała o tym, że wcale nie jesteśmy w centrum, bo to jej należy
się ten tytuł. Wewnątrz niej, na sali głównej, znajdował się podest, na nim zaś
stół. Nikt nie ruszał go d lat. Stał on dokładnie na środku miasta.
Zatrzymaliśmy się i
patrzyliśmy na podstarzały budynek. Key wydawał się zauroczony po raz kolejny.
Bez słowa chwyciłam go za rękę, po czym pociągnęłam w górę. Nie ważył zbyt
wiele, więc bez trudu zdołałam przelecieć z nim ponad wysokim ogrodzeniem.
Znalazłabym zapewne jakąś dziurę w siatce, lecz nie lubiłam tracić czasu na coś
bezużytecznego.
Wylądowałam miękko
na ziemi, po czym zaciągnęłam chłopca przed niezamknięte, wejściowe drzwi. Ktoś
kiedyś skradł klucz, otworzył je i... Nie oddał. Zaczęły chodzić plotki o tym,
że to duch założycielki uważa, że szkoła winna być dostępna dla wszystkich,
nawet jeśli już nie funkcjonuje jako placówka nauczająca uczniów. Stała więc
opuszczona, a co odważniejsi przekraczali od czasu do czasu jej próg.
O wszystkim opowiedziała mi
River. Zdawało się, że nawet o założycielce szkoły wiedziała wszystko. Trochę
mnie to zastanawiało, lecz w tamtym czasie uważałam te historie jedynie za
bajki, które opowiadała mi do snu.
- Może ot tak wejść
do środka? - zapytał Key, gdy nacisnęłam klamkę. Tylko uśmiechnęłam się z
odpowiedzi.
Wślizgnęliśmy się na
główny korytarz. Przy ścianach wciąż stały szafki - pootwierane, zakurzone,
szare. Cały budynek spowijał mrok i o ile ja widziałam w wszystko, o tyle Key
prawie nic. Złapał mój płaszcz, aby nie zgubić mnie wśród ciemności. Idealnie
wtapiałam się w otoczenie.
Powoli posuwałam się
do przodu, utrzymując jednakowe tępo. Minęłam pierwszą salę, potem drugą i
trzecią. Kierowałam się ku schodom, a gdy do nich dotarłam, poczęłam wdrapywać
się na piętro. Key prawie się raz potknął, złapałam go w ostatniej chwili przed
upadkiem. Nie zachichotałam jednak, choć w pierwszej sekundzie miałam na to
ochotę.
Gdy znalazłam się u
celu podróży, otworzyłam drzwi do pierwszej klasy po lewej, a następnie
wyplątałam się z objęć przerażonego chłopca. Może i miał niezwykle otwarty
umysł, ale do odważnych nie należał. Bał się ciemności i tego co w niej czyha.
Bawiło mnie to, biorąc pod uwagę fakt, iż spał w łóżku z istotą, która kojarzy
się z czernią i mrokiem.
Znajdowaliśmy się w sali
muzycznej. Instrumenty zajmowały niemal całą salę, tylko kilka miejsc pozostało
wolnych. Podeszłam do zakurzonego fortepianu i podniosłam wieko. Moim oczom
ukazały się klawisze w stanie idealnym. Odetchnęłam głęboko, chcąc poczuć woń
starości i wilgoci, po czym zaczęłam grać.
Nie była to ani wesoła,
ani smutna melodia. Należała do rodzaju tych, które igrają na wyobraźni
słuchacza i wywołują sprzeczne emocje. Zaczynała się spokojnie, by wprowadzić
odbiorcę w stan refleksji, a potem przechodziła do szybkiego, skocznego
fragmentu bazującego na polskich pieśniach ludowych, które śpiewała moja
niania. To w sumie z myślą o niej skomponowałam owy utwór - kobieta ta była mi
jak druga matka.
I tak grałam i
grałam, i grałam, zapewne strasząc przechodzących obok ludzi. Key przysiadł na
parapecie, wsłuchując się. Próbował dostrzec moje palce, lecz z marnym
skutkiem.
Kiedy skończyłam,
mój blondwłosy przyjaciel zaklaskał. Nie on jedyny. Po chwili do pomieszczenia
weszła kolejna osoba. Miała ciemne, farbowane włosy, podkrążone ze zmęczenia
oczy. Wyglądała po prostu jak zapracowana kobieta. Tylko idealny makijaż wciąż
utrzymywał się na pięknych, błękitnych oczach, które poznałabym wszędzie, tak
samo jak zapach.
Przede mną stała
River. River we własnej osobie. River, która kazała mi siebie nie szukać.
River, która złamała mi serce. River, która znikła bez słowa. River, która
opowiadała o Słonecznej Akademii.
Moja River.
Ale i nie moja.
Teraz w lazurowych
tęczówkach malowała się tęsknota, ból i żal. Straciła swoje dawne piękno, choć
doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jej lata lecą, a moje stoją w
miejscu. Wyglądała jednak starzej, niż powinna. Garbiła się lekko, pierwsze
zmarszczki zaczęły przyozdabiać czoło kobiety. Nawet oczy, s których się
niegdyś zakochałam, straciły tej radosny, optymistyczny błysk. A to ona
powtarzała, że trzeba cieszyć się życiem!
- Miło cię znów
widzieć, Elisabeth - mruknęła, spoglądając w moją zdziwioną twarz.
Nie spodziewałam się
jej tutaj, mimo to mój mózg od razu zaczął przetwarzać zachowanie kobiety.
Wyczuwałam przekręt, stała zbyt spokojnie. Nie widziała mnie po raz pierwszy.
Można by powiedzieć, że to zaplanowała! A może... Może naprawdę to zrobiła?
Bałam się myśleć, że River, słodka i niewinna River, mogłaby posunąć się do
takiego czynu.
- Pani wuefistka? -
Key zeskoczył z parapetu i stanął za mną. Doskonale ją widział.
- Key? - Teraz i ona
się zdziwiła. Ściągnęła brwi i chyba chciała coś powiedzieć, jednak nie dałam
jej dojść do słowa.
- Co ty, do jasnej cholery,
robisz w Ash Dale?! - wykrzyknęłam, zaciskając dłonie w pięści. Wcale nie
miałam ochoty jej oglądać. Zraniła mnie, porzuciła i nie dawała znaku życia.
Naprawdę nie chciałam oglądać jej twarzy.
River zamiast
odpowiedzieć, przysunęła się i ujęła moją twarz w swoje dłonie. Zdziwiła tym
nie tylko Key, który uniósł brew, lecz i mnie. Przeciągnęła swymi szorstkimi,
przepracowanymi palcami po policzkach, a następnie westchnęła.
- Wciąż jesteś taka
piękna. Nawet piękniejsza niż wtedy.
-
Rozmarzyła się. Wyglądała na szczęśliwą. - Tak bardzo chciałam znów cię
dotknąć, znów poczuć twój zapach. - Odetchnęła głęboko, wciągając powietrze
nosem. Oplotła mnie swoimi ramionami.
- River... - zaczęłam,
przygryzając wargę. - Ja... Już cię nie kocham.
♥♥♥
Zdążyłam opublikować rozdział jeszcze przed wizytą na cmentarzu.
Jak myślicie, czy Lisa ma kogoś, kogo grób może odwiedzić w tym dniu?
Poza tym chciałabym zaprosić wszystkich na bloga o opowiadaniach, które pisałam, piszę i pisać będę:
>>klik<<
Poza tym chciałabym zaprosić wszystkich na bloga o opowiadaniach, które pisałam, piszę i pisać będę:
>>klik<<
Lisa jej nie kocha? Do tej pory sądziłam, że nadal darzy River uczuciem. To było wielkie zaskoczenie dla mnie. Przy okazji rozbawiły mnie twoje sms-y, jak ty to zrobiłaś? Po prostu genialne!
OdpowiedzUsuńJulian, och biedny Julian :( Nie mogę uwierzyć, że to zrobił z tym podłym, niedobrym, a fe, wampirem! Mam nadzieje, że między nim i Nickiem wszystko się ułoży, bo po prostu kocham tą parę. Kot i Lis, kto by ich nie uwielbiał?
Błagam! Niech Key nie mówi do Lisy "mamo" to brzmi tak okropnie! W końcu ja nadal kibicuje, żeby oni się zeszli, w tym romantycznym sensie.
Szkoda, że Lisa wysłała na przeszpiegi Juliana, niemal tym niszczy jego związek z Nickiem, powinna sama tam wparować, ale rozumiem, że dzięki Julianowi przynajmniej dowie się więcej, niż jeżeli sama by go "poobijała". Choć na jej miejscu i tak bym mu przywaliła, od tak dla zasady.
Rozczulił mnie moment z ciastem i smutnym Key'em, jak dobrze, że Lisa jest bardziej człowiekiem niż wampirem. Jakoś nie darze uczuciem tych "nieumarłych". Jednak jakoś przywiązałam się do Lisy, niektórzy z tak ostrymi kłami maja coś w sobie, że śmiertelnik po prostu się do nich przywiązuje =)
Rozdział, jak zawsze odkąd tylko tu bywam, jest fenomenalny :> Jestem ciekawa i z niecierpliwością czekam na kolejne wydarzenia w życiu Lisy i Key'a.
Życzę Tobie w szczególności, dużo wolnego czasu na tworzenie Twych literackich przebojów :D
Rozmowę pisałam w nocy, siedząc jednocześnie na gygy, a gdy potem czytałam ją rano, miałam takie: "aha, okay, nie mogę zostawić tego jako zwykły dialog", no i wyszło coś takiego. ;w;
UsuńSpokojnie, spokojnie, nie po to Lisa zostawiła ich samych, żeby się pozabijali. x""D Poza tym lubię grać na emocjach czytelnika, więc musiałam dać jakiś element zaskoczenia. No i Jul jest lisem, cechuje go chytrość, więc idealnie nadaje się na szpiega.
Jak zgłaszałam bloga do ocenialni, dawałam dopisek - "Uwaga, wbrew wszystkiemu to nie jest romans" i... To nie będzie romans. ;; A przynajmniej nie taki typowy, gdzie mamy Lisę i Key. W sumie w NbH wszystko jest zaskoczeniem.
No i będzie jeden dość ciekawy wątek z Lisą i jej ludzkimi odruchami.~
No to się porobiło. Lisa odkryła cześć zagadki. Widać, że zależy jej na Key'u. Jestem ciekawa jak zareaguje River na słowa Lisy?
OdpowiedzUsuńBiedny Jul, mam nadzieję, że Nick nie będzie miał mu tego za złe.
Z niecierpliwością czekam na następna cześć.
Trzymaj się ;)
S.