sobota, 1 listopada 2014

Rozdział XIII


    Stanęłam naprzeciw drzwi i już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak jak powinno. Key już przebywał w środku. Do tego wyczułam intensywny, słony zapach łez. Bez namysłu wkroczyłam do środka i podążyłam za wonią mojego blondwłosego przyjaciela.
    Siedział przy kuchennym stole i nawet tyłem wyglądał koszmarnie. Skonsumował połowę truskawkowego, zapewne piekielnie słodkiego tortu, ale przede wszystkim płakał. Płakał, nie panując nad tym. Sama już od ponad dwudziestu lat nie uroniłam ani jednej łzy, mimo to doskonale znałam towarzyszące im uczucie beznadziejności.
      W mgnieniu oka znalazłam się przy chłopcu, nachyliłam się, by zrównać się z nim głową. Patrzył na mnie mokrymi, błyszczącymi oczami i choć jego twarzyczkę wykrzywiał okropny grymas smutku i żalu, nie wydawał żadnych odgłosów, pociągał tylko nosem. Wyglądał jak dziecko, które zgubiło drogę do domu i teraz za wszelką cenę próbuje odnaleźć dobry szlak. Z marnym jednak skutkiem.
      Chwyciłam twarz chłopca w dłonie i otarłam łzy z bladych, kościstych policzków. I choć wyraz twarzy się nie zmienił, to w oczach dostrzegałam spokój. Zarzucił mi swe chude rączki na szyję i łkał cicho wtulony w obojczyk. Ja za to objęłam go w pasie i głaskałam po plecach, szepcząc, że już jestem i wszystko będzie dobrze.
    Poczułam się jak matka. Key pierwszy raz płakał, a przynajmniej pierwszy raz, będąc pod moją opieką. Starałam się go pocieszyć w sposób, jaki zawsze robiła to moja mama. Chociaż należała do kobiet zdystansowanych i chłodnych, gdy dostrzegała łzy w oczach swych dzieci, zmieniała się w potulną, słodką owieczkę. Potrafiła rozśmieszyć, podnieść na duchu. Starałam się ją nieporadnie naśladować.
    W końcu przestał płakać. Odsunął się i bez słowa podsunął mi pozostałą połowę tortu.
      - Nie będziesz go już jadł? - zapytałam, unosząc brew.
    - Chcesz, bym zwymiotował? - uśmiechnął się, pociągając noskiem.
      Poczochrałam jego przydługie włosy, po czym podniosłam się. Nie chciałam działać wbrew woli Key, jednak mimo wszystko to zrobił. Zajrzałam mu do głowy i zobaczyłam twarz Antonia. Tylko tyle, aby za bardzo nie przegiąć ani nie wzbudzać podejrzeń. I w sumie to by było tyle.
      Wyjęłam naczynia ze zmywarki, po czym włożyłam je do szafek, sztućce zaś do szuflady, segregując je. Zerkałam co chwila na Key, lecz już się uspokoił, na jego ustach pojawił się nawet cień nikłego uśmiechu. Wzrok wbił w okno i przechodniów, spacerujących po chodnikach. Ludzie pogrążeni własnym życiem, błąkający się po labiryncie trosk i problemów najwidoczniej go intrygowali. Wyglądał na nieobecnego.
      - Pamiętam, że kazałaś mówić na swoją pelerynę płaszcz - powiedział nagle. - Zawsze jednak kojarzyłaś mi się z podróżnikami, którzy chowają się pod tym kapturem przed deszczem i słońcem. Kiedy jednak patrzę na ciebie, widzę kogoś, kto ucieka przed światem. - Przechylił głowę na lewo. - Też chciałbym się czasem tak ukryć.
      - Jesteś za piękny, by się ukrywać - odpowiedziałam z uśmiechem. - Ja jestem już stara. Gdyby nie fakt, że jestem wampirem, miałabym zmarszczki, kilka kilogramów do przodu, dzieci wołałyby do mnie mamo...
    - Mogę mówić do ciebie mamo, jeśli chcesz - podrzucił temat. - Julian i Nick powiedzieli, że ci mnie zazdroszczą, bo zawsze chcieli mieć dziecko. Zastanawiam się, czy długo już ze sobą są.
      - Bardzo. Na pewno dłużej, niż ty na tym świecie.
      - Trzymam za nich kciuki.
      Key wstał i bez słowa wyszedł z kuchni. Zdziwiło mnie, że w tak szybkim tempie podniósł się po płaczu.
 Niejednokrotnie przyglądałam się płaczącym maluchom, a także starszym dzieciom. Wszystkim dojście do siebie zajmowało prawie godzinę. Key zajęło to niecałe dziesięć minut. Zaczęłam się zastanawiać, ile czasu musiał spędzić, wylewając łzy. Co było ich przyczyną? Nieprzyjemności w szkole czy Antonio, z którym mieli spotkać się chłopcy?
    Wyjęłam telefon i napisałam do Juliana.
  









    Odłożyłam telefon, po czym przetarłam oczy. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego jako jeden z nielicznych wampirów muszę spać. Mój organizm domagał się naładowania baterii prawie tak bardzo jak u człowieka. Zawsze zrzucałam to na młody wiek, w końcu dwadzieścia dwa lata to nie tak dużo, mimo to wciąż wydawało mi się to dziwne. Może Chris miał rację, mówiąc, iż bliżej mi do człowieka niż wampira? Szkoda tylko, że wybrałam opcję numer dwa. Nie wiedziałam, czy gdyby ponownie przyszło mi wybierać, podjęłabym dobrą decyzję.
      Wyszłam z kuchni, mając jeszcze trochę czasu przed kolacją, po czym udałam się do salonu. Oczywiście brak jakichkolwiek nowinek technologicznych dawał po oczach, mimo to pomieszczenie bez telewizora wyglądało lepiej. Ściany w ciepłym odcieniu brązu przywodzące na myśl kremową kawę z bitą śmietaną oraz ciemne meble wykonane z cisowego drewna. Cisowe drewno odznaczało się na tle innych niezwykłą delikatnością przy wykonywaniu kantów, podobne miałam, będąc dzieckiem, dlatego poznałam je od razu. No i półka z książkami, czyli to, co najbardziej rzucało się w oczy. Opasłe tomiska z podpisami dwudziestowiecznych i dziewiętnastowiecznych autorów rzucały się w oczy. Zazdrościłam im tak licznej kolekcji. Moja została zdewastowana. Kolejny powód, aby zemścić się na Łowcach, pomyślałam.
    Wyjęłam „Dumę i uprzedzenie”, którą czytałam już kilkakrotnie, lecz wciąż darzyłam szacunkiem. Rozsiadłam się na kanapie, odsuwając poduszkę (nie zmieściła się w pojemniku na pościel), po czym zanurzyłam się w lekturze.

      ***

    Julian stanął przed budynkiem Wschodniej Akademii, do której uczęszczał przez rok. Nie miał z niej strasznych czy smutnych wspomnień, jednak nie wydarzyło się i w tamtym czasie nic ciekawego i wartego pamięci. Po prostu pierwszy rok gimnazjum przeleciał mu neutralnie - bez niepowodzeń oraz specjalnych osiągnięć.
    Teraz jednak, otwierając drzwi, czuł dziwny niepokój. Jego lisie zmysły kazały mu uciekać, jednak złożona obietnica popychała do przodu. Przełknął ślinę, a następnie przekroczył oszklone drzwi. Uderzył go zapach gumy, perfum i potu. Podążył schodami na pierwsze piętro, a następnie bez pukania wślizgnął się do pokoju wampira.
    Antonio siedział wściekły za biurkiem i nie zdążył przybrać maski obojętności. Spojrzał zmieszany na Juliana. Wampir zawsze miał słabość do zmiennokształtnego i mimo związku blondyna nadal pałał do niego romantycznym uczuciem. Nie potrafił wyrzucić go z serca.
      - Cześć, An - przywitał się Julian, podchodząc do biurka.
    - Coś się stało? - zapytał zaskoczony przybyciem zmiennokształtnego Antonio, prostując się w fotelu.
      - A nic, tak przyszedłem... cię zobaczyć. - Blondyn przeszedł na drugą stronę i usiadł tuż przy nim, podciągając się na blat.
      - A co z Nickiem? - Podejrzliwość wampira dawała się we znaki. Spojrzał ciemnymi oczami na uśmiechającego się nieśmiało lisa.
      - Nick... Nick jak Nick, jest kotem, ma własne ścieżki. Teraz pewnie pomaga Elisabeth. - Imię znienawidzonej przez Antonia wampirzycy wymówił bez pośpiechu, l serwując reakcję adresata słów. An zmarszczył brwi. - A skoro on dobrze bawi się, będąc z nią, ja postanowiłem odwiedzić ciebie.
    - Nie masz nic przeciwko temu, że zostaje z nią sam na sam? - Antonio wydawał się naprawdę zaintrygowany. Dostrzegł w ciemnym korytarzu nikły blask, który kazał mu wierzyć, że związek zmiennokształtnych się psuje. - Nie boisz się o niego?
    - Najwyżej go ugryzie. Albo on ją podrapie. Wiesz, jego maślany wzrok zaczął mnie denerwować. - Jul przesunął się i siedział teraz naprzeciw wampira. Ułożył nieśmiało ręce na udach i patrzył mu w oczy, wykorzystując swoje zdolności drapieżnika. - A ty, nie chciałbyś się przypadkiem wgryźć w moją szyjkę? Wiesz, odrobina jadu jeszcze nigdy mi nie zaszkodziła... - Udając zawstydzenie, odwrócił wzrok, lekko pochylając głowę. Potem znów zerknął na niego spot baldachimu długich, jasnych rzęs. - Mogę cię przytulić?
    Antonio przełknął ślinę. Wiedział, że nie powinien dawać się tak podejść. Jednak Julian niejednokrotnie wypłakiwał się w jego ramię, a potem lądowali w łóżku. Stwierdził więc, że w życiu blondyna zdarzyło się nieszczęście, a Nick - zapatrzony w swoje życie - tego nie zauważał.
    - Chodź tu do mnie - rzucił cicho, rozkładając ramiona, a na jego policzki wkroczył rumieniec.
    Julian zsunął się z biurka i usadowił wygodnie na kolanach mężczyzny, oplatając go nogami wokół bioder. Każdy doskonale wiedział, że Antonio uwielbiał się rozkładać, więc w jego fotelu zmieściłoby się dwoje dorosłych z dzieckiem. Niemniej dawało to większe pole do popisu.
      Julian poczuł muskularne ramiona portugalskiego wampira, po czym wtulił się w jego szyję, wydając pomruk zadowolenia. W środku jednak niemal zwracał zjedzony na szybko obiad składający się z hamburgera przyniesionego przez Nicka.
      - An... - Julian podsunął usta pod ucho obiektu swoich kłamstw. - A co byś powiedział na małą wymianę...?
      Wampir zamruczał, czując ciepły oddech na szyi.
    - A co proponujesz? - wyszeptał, a dreszcz przeszedł jego ciało.
    - Informacje, dla kogo pracujesz za kilka chwil ze mną? - Julian zaczął całować go wzdłuż szczęki.
      - Mhm - zajęczał An.
      Julian przeprosił w myślach Nicka, po czym stwierdził, że bardzo musi mu zależeć na przyjaźni Lisy, skoro posuwa się niemal do zdrady małżonka.

    ***

    Kiedy Julian wszedł do domu, wyglądał na przygaszonego. Dało się od niego wyczuć obrzydzenie swoją osobą. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, czego się dopuścił. Nim Nick zorientował się o obecności zmiennokształtnego, wyciągnęłam Jula na dwór, a następnie uderzyłam w twarz. Nie ze złości, po prostu, aby skupił myśli na czymś innych.
    Julian patrzył na mnie zielonozłotymi oczami, prawie płacząc. Wyglądał żałośnie. Wzniosłam się kilka centymetrów, by zrównać z nim twarz. Otarłam jego policzki kciukami, tym samym zaglądając do głowy, by nie musiał wszystkiego relacjonować.
    - Julianie Foxie - powiedziałam głośno, dmuchając chłopcu w twarz. - Ja, Elisabeth Arietta Anna Livest, ofiarowuję jedno życzenie na twe ręce w ramach podzięki za poświęcenie - wyrecytowałam, utrzymując kontakt wzrokowy. - Czego sobie tylko zażyczysz, to otrzymasz.
      Skłoniłam się nisko z powagą na twarzy. Oczywiście nie były to zwykłe słowa, a pradawny rytuał wiążący. Wampiry zwykle łamały dane słowo, po prostu tak miały w zwyczaju, ale jeśli złożyły przyrzeczenie w swoim ojczystym języku - dlatego posługiwałam się francuskim -  nie mogły go złamać. Rzadko kto wiedział o takim rodzaju składania obietnic, sekret ten trzymano w ukryciu, by nie zmusić wampira do wypowiedzenia owych słów. Nawet jeśli Julian powiedziałby, że mam się zabić, musiałabym to zrobić.
      - Zostawię was dziś na wieczór samych. Zrobię kolację, a Key zabiorę na dłuugi spacer. Porozmawiacie sobie. Nick cię bardzo kocha i doskonale wie, że zrobiłeś to dla wyższego dobra. - Pogłaskałam go, lecz bez uśmiechu. Jesteś naprawdę dobrym chłopcem, Julianie.
      - Aż za dobrym - mruknął, odwracając wzrok.
      - Jeśli Bóg naprawdę istnieje, wrota do Nieba są dla ciebie otwarte już teraz.    Julian, mimo że był stworzeniem nieprawdziwym, wynikiem mutacji genetycznej, mimo że zakochał się w mężczyźnie, on nadal głęboko wierzył. Wierzył, że coś kieruje tym światem. Coś więcej niż człowiek. Nie wiedziałam, czy się z nim zgadzam, choć może rzeczywiście coś w tym było.
      Opadłam na ziemię i podniosłam głowę, by móc na niego spojrzeć. Wciąż wyglądał mizernie, więc posłałam mu kuksańca w bok.
      - Chodź, stary. Czas zatroszczyć się o romantyczną atmosferę.

    ***

    Wieczór był ładny, choć chłodny. Stwierdziłam to po zapiętej pod szyję, ciepłej bluzie Key, którą włożył przed opuszczeniem mieszkania chłopców. Niestety, mogłam dać im jedynie dwie godziny sam na sam. Nie miałam gdzie się podziać, a nie chciałam narażać Key na przeziębienie.
    Spacerowaliśmy najpierw krętymi, szerokimi ulicami, potem ścieżkami w parku, by ostatecznie zawędrować przed Słoneczną Akademię. Wciąż wyglądała tak samo - brudna, opuszczona, nieco upiorna, kiedy oświetlał ją nikły blask księżyca. Mimo to wciąż lubiłam na nią patrzeć. Przypominała o tym, że wcale nie jesteśmy w centrum, bo to jej należy się ten tytuł. Wewnątrz niej, na sali głównej, znajdował się podest, na nim zaś stół. Nikt nie ruszał go d lat. Stał on dokładnie na środku miasta.
      Zatrzymaliśmy się i patrzyliśmy na podstarzały budynek. Key wydawał się zauroczony po raz kolejny. Bez słowa chwyciłam go za rękę, po czym pociągnęłam w górę. Nie ważył zbyt wiele, więc bez trudu zdołałam przelecieć z nim ponad wysokim ogrodzeniem. Znalazłabym zapewne jakąś dziurę w siatce, lecz nie lubiłam tracić czasu na coś bezużytecznego.
      Wylądowałam miękko na ziemi, po czym zaciągnęłam chłopca przed niezamknięte, wejściowe drzwi. Ktoś kiedyś skradł klucz, otworzył je i... Nie oddał. Zaczęły chodzić plotki o tym, że to duch założycielki uważa, że szkoła winna być dostępna dla wszystkich, nawet jeśli już nie funkcjonuje jako placówka nauczająca uczniów. Stała więc opuszczona, a co odważniejsi przekraczali od czasu do czasu jej próg.
    O wszystkim opowiedziała mi River. Zdawało się, że nawet o założycielce szkoły wiedziała wszystko. Trochę mnie to zastanawiało, lecz w tamtym czasie uważałam te historie jedynie za bajki, które opowiadała mi do snu.
      - Może ot tak wejść do środka? - zapytał Key, gdy nacisnęłam klamkę. Tylko uśmiechnęłam się z odpowiedzi.
      Wślizgnęliśmy się na główny korytarz. Przy ścianach wciąż stały szafki - pootwierane, zakurzone, szare. Cały budynek spowijał mrok i o ile ja widziałam w wszystko, o tyle Key prawie nic. Złapał mój płaszcz, aby nie zgubić mnie wśród ciemności. Idealnie wtapiałam się w otoczenie.
      Powoli posuwałam się do przodu, utrzymując jednakowe tępo. Minęłam pierwszą salę, potem drugą i trzecią. Kierowałam się ku schodom, a gdy do nich dotarłam, poczęłam wdrapywać się na piętro. Key prawie się raz potknął, złapałam go w ostatniej chwili przed upadkiem. Nie zachichotałam jednak, choć w pierwszej sekundzie miałam na to ochotę.
      Gdy znalazłam się u celu podróży, otworzyłam drzwi do pierwszej klasy po lewej, a następnie wyplątałam się z objęć przerażonego chłopca. Może i miał niezwykle otwarty umysł, ale do odważnych nie należał. Bał się ciemności i tego co w niej czyha. Bawiło mnie to, biorąc pod uwagę fakt, iż spał w łóżku z istotą, która kojarzy się z czernią i mrokiem.
    Znajdowaliśmy się w sali muzycznej. Instrumenty zajmowały niemal całą salę, tylko kilka miejsc pozostało wolnych. Podeszłam do zakurzonego fortepianu i podniosłam wieko. Moim oczom ukazały się klawisze w stanie idealnym. Odetchnęłam głęboko, chcąc poczuć woń starości i wilgoci, po czym zaczęłam grać.
    Nie była to ani wesoła, ani smutna melodia. Należała do rodzaju tych, które igrają na wyobraźni słuchacza i wywołują sprzeczne emocje. Zaczynała się spokojnie, by wprowadzić odbiorcę w stan refleksji, a potem przechodziła do szybkiego, skocznego fragmentu bazującego na polskich pieśniach ludowych, które śpiewała moja niania. To w sumie z myślą o niej skomponowałam owy utwór - kobieta ta była mi jak druga matka.
      I tak grałam i grałam, i grałam, zapewne strasząc przechodzących obok ludzi. Key przysiadł na parapecie, wsłuchując się. Próbował dostrzec moje palce, lecz z marnym skutkiem.
      Kiedy skończyłam, mój blondwłosy przyjaciel zaklaskał. Nie on jedyny. Po chwili do pomieszczenia weszła kolejna osoba. Miała ciemne, farbowane włosy, podkrążone ze zmęczenia oczy. Wyglądała po prostu jak zapracowana kobieta. Tylko idealny makijaż wciąż utrzymywał się na pięknych, błękitnych oczach, które poznałabym wszędzie, tak samo jak zapach.
      Przede mną stała River. River we własnej osobie. River, która kazała mi siebie nie szukać. River, która złamała mi serce. River, która znikła bez słowa. River, która opowiadała o Słonecznej Akademii.
      Moja River.
    Ale i nie moja.
      Teraz w lazurowych tęczówkach malowała się tęsknota, ból i żal. Straciła swoje dawne piękno, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jej lata lecą, a moje stoją w miejscu. Wyglądała jednak starzej, niż powinna. Garbiła się lekko, pierwsze zmarszczki zaczęły przyozdabiać czoło kobiety. Nawet oczy, s których się niegdyś zakochałam, straciły tej radosny, optymistyczny błysk. A to ona powtarzała, że trzeba cieszyć się życiem!
      - Miło cię znów widzieć, Elisabeth - mruknęła, spoglądając w moją zdziwioną twarz.
      Nie spodziewałam się jej tutaj, mimo to mój mózg od razu zaczął przetwarzać zachowanie kobiety. Wyczuwałam przekręt, stała zbyt spokojnie. Nie widziała mnie po raz pierwszy. Można by powiedzieć, że to zaplanowała! A może... Może naprawdę to zrobiła? Bałam się myśleć, że River, słodka i niewinna River, mogłaby posunąć się do takiego czynu.
      - Pani wuefistka? - Key zeskoczył z parapetu i stanął za mną. Doskonale ją widział.
      - Key? - Teraz i ona się zdziwiła. Ściągnęła brwi i chyba chciała coś powiedzieć, jednak nie dałam jej dojść do słowa.
    - Co ty, do jasnej cholery, robisz w Ash Dale?! - wykrzyknęłam, zaciskając dłonie w pięści. Wcale nie miałam ochoty jej oglądać. Zraniła mnie, porzuciła i nie dawała znaku życia. Naprawdę nie chciałam oglądać jej twarzy.
      River zamiast odpowiedzieć, przysunęła się i ujęła moją twarz w swoje dłonie. Zdziwiła tym nie tylko Key, który uniósł brew, lecz i mnie. Przeciągnęła swymi szorstkimi, przepracowanymi palcami po policzkach, a następnie westchnęła.
      - Wciąż jesteś taka piękna. Nawet piękniejsza niż wtedy.
 - Rozmarzyła się. Wyglądała na szczęśliwą. - Tak bardzo chciałam znów cię dotknąć, znów poczuć twój zapach. - Odetchnęła głęboko, wciągając powietrze nosem. Oplotła mnie swoimi ramionami.

    - River... - zaczęłam, przygryzając wargę. - Ja... Już cię nie kocham.      


♥♥♥
Zdążyłam opublikować rozdział jeszcze przed wizytą na cmentarzu. 
Jak myślicie, czy Lisa ma kogoś, kogo grób może odwiedzić w tym dniu?
Poza tym chciałabym zaprosić wszystkich na bloga o opowiadaniach, które pisałam, piszę i pisać będę:
>>klik<<

3 komentarze:

  1. Lisa jej nie kocha? Do tej pory sądziłam, że nadal darzy River uczuciem. To było wielkie zaskoczenie dla mnie. Przy okazji rozbawiły mnie twoje sms-y, jak ty to zrobiłaś? Po prostu genialne!
    Julian, och biedny Julian :( Nie mogę uwierzyć, że to zrobił z tym podłym, niedobrym, a fe, wampirem! Mam nadzieje, że między nim i Nickiem wszystko się ułoży, bo po prostu kocham tą parę. Kot i Lis, kto by ich nie uwielbiał?
    Błagam! Niech Key nie mówi do Lisy "mamo" to brzmi tak okropnie! W końcu ja nadal kibicuje, żeby oni się zeszli, w tym romantycznym sensie.
    Szkoda, że Lisa wysłała na przeszpiegi Juliana, niemal tym niszczy jego związek z Nickiem, powinna sama tam wparować, ale rozumiem, że dzięki Julianowi przynajmniej dowie się więcej, niż jeżeli sama by go "poobijała". Choć na jej miejscu i tak bym mu przywaliła, od tak dla zasady.
    Rozczulił mnie moment z ciastem i smutnym Key'em, jak dobrze, że Lisa jest bardziej człowiekiem niż wampirem. Jakoś nie darze uczuciem tych "nieumarłych". Jednak jakoś przywiązałam się do Lisy, niektórzy z tak ostrymi kłami maja coś w sobie, że śmiertelnik po prostu się do nich przywiązuje =)
    Rozdział, jak zawsze odkąd tylko tu bywam, jest fenomenalny :> Jestem ciekawa i z niecierpliwością czekam na kolejne wydarzenia w życiu Lisy i Key'a.
    Życzę Tobie w szczególności, dużo wolnego czasu na tworzenie Twych literackich przebojów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmowę pisałam w nocy, siedząc jednocześnie na gygy, a gdy potem czytałam ją rano, miałam takie: "aha, okay, nie mogę zostawić tego jako zwykły dialog", no i wyszło coś takiego. ;w;
      Spokojnie, spokojnie, nie po to Lisa zostawiła ich samych, żeby się pozabijali. x""D Poza tym lubię grać na emocjach czytelnika, więc musiałam dać jakiś element zaskoczenia. No i Jul jest lisem, cechuje go chytrość, więc idealnie nadaje się na szpiega.
      Jak zgłaszałam bloga do ocenialni, dawałam dopisek - "Uwaga, wbrew wszystkiemu to nie jest romans" i... To nie będzie romans. ;; A przynajmniej nie taki typowy, gdzie mamy Lisę i Key. W sumie w NbH wszystko jest zaskoczeniem.
      No i będzie jeden dość ciekawy wątek z Lisą i jej ludzkimi odruchami.~

      Usuń
  2. No to się porobiło. Lisa odkryła cześć zagadki. Widać, że zależy jej na Key'u. Jestem ciekawa jak zareaguje River na słowa Lisy?
    Biedny Jul, mam nadzieję, że Nick nie będzie miał mu tego za złe.
    Z niecierpliwością czekam na następna cześć.
    Trzymaj się ;)
    S.

    OdpowiedzUsuń