Siedzieliśmy z chłopcami na schodach i przyglądaliśmy się przechodniom. Każdy wyglądał na pochłoniętego własnym życiem, więc bawiliśmy się, wymyślając im przygody i historie. Niektóre były tak przekomiczne, że i ja nieraz parsknęłam śmiechem. Nick potrafił tak dobrze wykreować charaktery wąsatych mężczyzn, iż pomyślałam, że idealnie nadawałby się na pisarza komedii albo kryminału. A jak kot się wczuł w rolę twórcy, to wyglądał na naprawdę skupionego i Key tylko się powstrzymywał, by go nie podrapać za uchem.
Było… dobrze.
Przyszła kolej mojego jasnowłosego przyjaciela. Wskazał palcem niską, różowowłosą dziewczynę w mundurku, który skądś kojarzyłam. Nie przypominał tych z Ash Dale, jednak mignął mi kiedyś przed oczami. Całą trójką wbiliśmy wzrok w kolejny obiekt wyobraźni, a wtedy ona się zatrzymała i odwróciła swoją twarz w naszą stronę. Nie, to w rzeczywistości była moja twarz.
Patrzyłam na posiadaczkę mojej duszy. Każda istota rodzi się z duszą, ale nieprawdziwi z czasem ją tracą. Jeśli ktoś staje się wampirem, musi umrzeć, a wtedy jednocześnie rozstaje się z duchem. Swojego straciłam dobre dwadzieścia dwa lata temu, a teraz patrzyłam na beztroską dziewczynkę.
Różowowłosa uśmiechnęła się, uniosła rękę, pomachała, a potem pognała w nieznanym kierunku, najwyraźniej będąc spóźnioną.
Chłopcy spojrzeli na mnie, lecz nie dostrzegli nic prócz obojętności. W środku jednak gotowałam się z wrażenia. Osoba z moją duszą jest w Ash Dale! Tylko… Co ona robi w mieście nieprawdziwych? Zaczyna się tu roić od ludzi – pomyślałam, ledwie zauważalnie kręcąc głową.
- Jest inna niż ty – odezwał się nagle Nick, oceniając wyraz mojej twarzy. – Urodziła się w ubogiej rodzinie, w której nie było ojca, ale matka kochała ją ponad wszystko. Gdy rodzicielka wyszła po raz drugi za mąż, przyszedł na świat mały chłopczyk, którym opiekowała się, dopóki nie postanowiła wyjechać, by gonić za karierą. – Przygryzł wargę, szukając następnej części układanki. – Choć nie dostała od życia wszystkiego, jest szczęśliwa. Mimo wszystko nadal przypomina ciebie.
- Bo i ja byłam kiedyś szczęśliwa – rzuciłam, opierając łokcie na kolanach.
Nie kłamałam – gdy poznałam River, naprawdę tryskałam radością. Każdy nazywał mnie optymistką od siedmiu boleści, bo nie potrafiłam spojrzeć na żadną sytuację pod kątem nieszczęścia czy straty. W tamtym czasie wszystko, co się działo, mogło zakończyć się szczęśliwie, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydawało się beznadziejne.
A potem ją straciłam i słońce w Paryżu zaszło. Zakryły je ciemne chmury, lunął deszcz. I patrzyłam na ciężkie krople odbijające się od asfaltowej ulicy za oknem. Mimo że kilka minut wcześniej mogłabym dać sobie uciąć rękę, że za chwilę pojawi się błękit, tak wtedy straciłam całą nadzieję. Straciłam swój błękit, który przemykał przez jej oczy.
Kto by pomyślał, ze wampir, który stracił duszę, może poczuć smutek po utracie bliskiej osoby. Tak jednak było. A aktualna właścicielka mojej duszy wyglądała na szczęśliwą, ponieważ nikt jej zapewne nie opuścił bez słowa wyjaśnienia. Pewnie niejednokrotnie złamano te drobne, dziewczęce serduszko, jednak nie poczuła smaku prawdziwej miłości. Trochę jej zazdrościłam , sama też wolałabym żyć beztrosko. Tyle że życie nieprawdziwych utkanie jest troskami.
- Mam ochotę na ciastka – powiedziałam, podnosząc się. Chłopcy niczym wabione zwierzęta podążyli za mną do kuchni i usiedli przy stole.
- A herbatkę zaserwujesz? – zapytał Nick, rozkładając się na krześle.
- Czy przypominam ci kelnerkę? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, szeleszcząc ciężkim materiałem płaszcza.
- Gdybyś wdziała sukienkę, na pewno byłabyś lepsza niż te słodkie dziewczynki z tutejszych kawiarni.
- Dopóki nie wylałabym kawy na twoje starannie ułożone włosy – prychnęłam, ale nastawiłam czajnik na gazie.
Świat wcale się nie zmienił. Choć lata wciąż leciały, jedynym, co wydawało się wciąż przeć do przodu, była technologia. Nie wymyślono jednak urządzeń, które w ciągu minuty zagotowałyby litr wody, by zadowolić dwójkę chłopców ciepłym, ziołowym naparem. I choć bawiły mnie nowe modele telefonów czy telewizorów, to tęskniłam za czasami, kiedy dzieci kopały piłkę.
Wyjęłam trzy filiżanki i wsypałam do nich kilka liści earl greya. Kiedy gwizdek na czajniku głośnym jękiem powiadomił mnie o wrzątku, zalałam nim herbatę. Czułam na sobie wzrok dwóch niecierpliwych samców chcących natarczywym spojrzeniem zmusić mnie do podwojenia efektywności pracy. Westchnęłam, nie mogąc zrozumieć ich zachowania. Kobiety są o wiele mądrzejsze od mężczyzn – pomyślałam, podając im białą zastawę pod nos. Potem na talerz wysypałam czekoladowe ciasteczka i ustawiłam na środku stołu.
Taka codzienność mi odpowiadała. Przygotowywanie śniadań, zajmowanie się domem. Czułam się w końcu jak kobieta w moim wieku, a nie dzieciak, który dopiero co skończył podstawówkę, a tak właśnie traktowali mnie nieznajomi. Owszem, wyglądałam jak piętnastolatka, lecz stuknęło mi już trzydzieści siedem lat. No proszę! Wolałam czuć się jak matka z kilkorgiem dzieci na głowie, gospodyni domowa i kucharka w jednym.
Siedzieliśmy przy stole dobrą godzinę, rozmawiając o wszystkim i niczym. Key kilka razy zaśmiał się z żartów Nicka, a ja uniosłam kąciki ust, widząc jego szczęśliwą minę. Uch, zachowywałam się jak matka. Mimo to cieszyłam się, że mogłam zrobić choć tyle.
Widząc strzępki wspomnień, zdołałam połączyć wszystko w logiczną całość. Chłopiec został wychowany przez Łowców. Wcale mu nie zazdrościłam, wręcz przeciwnie – za wszelką cenę chciałam mu pokazać, że ma we mnie wsparcie, że go pocieszę. Mogłabym zostać nawet nazwana jego przybraną matką, nie czułabym się obrażona, co najwyżej wyróżniona. Porzucić tak wspaniałe, kochane dziecko. Jego rodzicielka musiała być najprawdziwszym potworem. Gorszym nawet od tych, którym sama odbierała życie.
Około szesnastej zadzwonił dzwonek do drzwi. Dźwignęłam się na nogi i poszłam je otworzyć. Czułam się jak pani domu. Wiedziałam, że w pierwszej chwili wystraszę przybysza chłodem i obojętnością. Nie zdziwiłabym się, gdyby cofnął się i spadł ze schodów. Nie czułabym również o to większego żalu.
Pewnie, ale od niechcenia, nacisnęłam klamkę i pociągnęłam drzwi otwierające się do wewnątrz. Za nimi zobaczyłam rozradowaną River. Ściągnęłam brwi na widok jej zbyt szerokiego uśmiechu. Włożyła sukienkę i wyglądała bardzo dziewczęco jak na swój wiek. Ciemne włosy zaczesała w kok i wpięła w niego spinkę w kształcie motyla. Zrobiła również delikatny, kobiecy makijaż podkreślający błękit jej oczu.
- River? – odezwałam się zdziwiona, choć nie dałam tego po sobie poznać.
Kobieta zagryzła wargę niemal jak zauroczona nastolatka.
- Wczoraj byłam… Nieco nietrzeźwa – przyznała. I ja mogłam stwierdzić, że wyglądała o wiele lepiej niż uprzedniego wieczoru. – Powiedziałam o kilka słów za dużo. Chciałabym cię za to przeprosić. Wiesz, jaka jestem, nigdy nie chciałam źle.
- Nie ma sprawy, każdemu zdarzy się wziąć więcej niż powinien. – Dokładnie się jej przyjrzałam. Nie kłamała, przynajmniej tam się zdawało, a nie chciałam błądzić po jej umyśle.
Kiedyś był taki czas, gdy nie potrafiłam nad czytaniem w myślach zapanować. Słyszałam wszystkich wokół. Miewałam częste migreny i wpadałam w szał. Ten okres trwał około dwóch lat. Dopiero pomoc pewnego jegomościa pomogła mi nad tym zapanować. Od tamtej pory używałam owej umiejętności tylko w razie konieczności bądź dla zabawy. Ale River – choć zaliczyłam ją do wrogów – nie była zabawką.
- Zgodzisz się pójść ze mną na spacer? – zapytała nieco żałośnie. Znów poczułam się jak przed naszą pierwszą randką. Znów byłam mała, niewinna i słodka, tyle że nie przepełniona nadzieją.
- Nick, Key, wychodzę – krzyknęłam w głąb korytarza, a potem zwinnie opuściłam mieszkanie.
Widziałam, że River powstrzymuje się, by się na mnie nie rzucić i nie rozpętać kłótni. Schowała dłonie za plecami, byśmy się przypadkiem nie musnęły. Przez kilka pierwszych minut szłyśmy w ciszy, towarzyszył mi tylko jej ciężki oddech, utwierdzający w tym, że obok kroczy istota z krwi i kości, a nie potwór. Otulona płaszczem czułam się bezpieczna i oddzielona niczym kotarą w szpitalu. Nikt nie mógł mnie zobaczyć, jedynie usłyszeć szmer.
- Wciąż masz moją pelerynę – odezwała się nagle, wciąż parząc przed siebie. – Chodziły plotki, że Uciekająca Wampirzyca wygląda jak cień. Nie sądziłam jednak, iż jest to po części moją zasługą.
- Dobrze chroni przed nieprzewidywalną pogodą – wytłumaczyłam. Nie wiedziałam, gdzie mam włożyć dłonie, gdyż nie miałam w spodniach kieszeni.
- Cieszę się.
- Jeśli chcesz, to ci go zwrócę – oznajmiłam nie całkiem szczerze, gdyż za bardzo się do niego przyzwyczaiłam, a wątpiłam, by w dobie dziwnej mody na chodzenie zimą niemal nago znalazła coś tak porządnie wykonanego.
River chyba dostrzegła wahanie, gdyż powiedziała z uśmiechem:
- Nie, jest twój.
Szłyśmy dalej, stawiając nogę za nogą, ogarnięte naszą własną, bolesną ciszą. I właśnie dlatego, że należała tylko do nas, żadna nie chciała jej przerwać. Przylegała do nas niczym druga skóra, wywołując co jakiś czas dreszcze. Minęłyśmy Zachód, kierując się do centrum. W sumie to River prowadziła, a ja podążałam za nią jak posłuszny piesek. Co rusz rozglądałam się na boki, lecz ludzie mieli własne życia i dwie kobiety – przypominające matkę i córkę – idące w tym samym kierunku, nie robiły na nich większego wrażenia. Zapewne tak nas właśnie postrzegano: jako rozważną i ułożoną, dorosłą kobietę oraz młodą, buntującą się nastolatkę.
Spacer z kimś, kto niegdyś sprawiał, że me serce biło szybciej, wydał się dziwnie na miejscu. Nie wywoływał we mnie westchnięć, nie chciałam się na nią rzucić, nie chciałam jej pocałować . Po prostu była, ale równie dobrze mogłaby zniknąć, a ja wcale bym się tym nie przejęła.
- Oto i cel naszej podróży – odparła.
Spojrzałam na Słoneczną Akademię. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co ma na myśli, lecz potem wszystko jakby zostało oświetlone przez płomień świecy. Niedługo jednak byłam w pełni świadoma, bo zostałam uderzona drewnem w tył głowy. Próbowałam się jeszcze w ostatniej chwili teleportować, lecz nie zdołałam.
***
Jeśli słodkie, babcine mieszkanko kiedykolwiek uważałam za przyjemne, to gdy otworzyłam oczy całkiem zmieniłam zdanie. Zostałam bowiem uwięziona w klatce (z tego co przeczuwałam nie takiej, w której zamyka się niegroźne istoty). Ręce miałam związane, nogi również. Czułam się jak ofiara…
… dopóki nie zdałam sobie sprawy, że nią jestem.
Zaczęłam się szarpać. Rozgryzłam węzy krępujące nadgarstki, kalecząc przy tym język, potem pozbyłam się tych z kostek i dopiero potem rozejrzałam się po otaczającym mnie pokoju. Różowa tapeta, różowa kanapa, różowy dywan, lukrowy stolik, zadowolona River siedząca wraz z Christianem na różowych fotelach… Co?! Przyglądałam się całkiem niepasującej do siebie parze. Wydawali się zadowoleni rezultatem swoich działań. Patrzyli na mnie jak na swoje zwierzątko. Wtedy właśnie zrozumiałam, o co w tym wszystkim chodziło.
Miłość wcale nas nie uskrzydla. Owszem, przez pewien czas wszystko wydaje się idealne, kolorowe, puchate i pierzaste, a wszelkie problemy znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kiedy jednak osoba, której oddałeś swoje serce, nie odwzajemnia uczucia, na początku jesteś smutny, potem zły, potem tracisz chęci do życia, a na końcu albo się z tym godzisz, albo nie. Opcja numer jeden otwiera drzwi do kolejnej miłości, a numer dwa ciągnie człowieka na dno i czyni z niego perfidnego kłamcę, który zrobi wszystko, byleby tylko osiągnąć swój wymarzony cel.
Zarówno Christian jak i River zakreślili w kółeczko dwójkę.
Na kanapie leżał nieprzytomny, niemalże martwy Key. Jego zapach się zmienił – nie wyczuwałam człowieka a wampira. I wtedy po raz pierwszy od dwudziestu dwóch lat zaczęłam płakać. Odebrano dziecku coś, co niewątpliwie dałoby mu więcej szczęścia – duszę. Istota bez duszy jest zaledwie pustym naczyniem, które wciąż szuka czegoś, czym mogłoby je zapełnić. Życie nieprawdziwych ciągnęło się stuleciami i albo znajdowało się cel, który popychał do przodu, albo egzystowało się tak jak ja – powoli, własnym rytmem. Ludzie robią wszystko, co chcą, bo to do nich należy ten świat. To oni się rozmnażają i zapełniają planetę. My nie mamy prawa bytu, dlatego istnieją Łowcy, którzy czyhają na wypełnione powietrzem życia.
Zaczęłam uderzać pięściami w kolana, próbując rozładować ból, lecz to nic nie dało. Kilka metrów dalej leżał bowiem chłopiec, którego chciałam nazwać swoim przybranym synem.
Dalej, obok River i Chrisa, siedziała posiadaczka mojej duszy. Zastanawiało mnie, co tu robiła, potem przypomniałam sobie o ciastkach kontrolujących zachowania. Musiała być zmuszana do pozostania w różowej chatce, inaczej pewnie uciekłaby ze strachu przed kimś, kto ma jej twarz. A jakby dowiedziała się, że w klatce trzymany jest wampir, umarłaby na zawał.
- Fajnie to sobie wymyśliłam, prawda, Liso? – River podeszła do klatki i oparła głowę na kratach. Warknęłam w jej stronę, pokazując kły. – Jesteś jak zranione zwierzę w schronisku. Wszyscy cię chcą, bo mimo wszystko wyróżniasz się na tle pospolitych psów, jednak ty się nie dajesz i wciąż trwasz w swoim uporze. Nie obchodzi cię, czy zginiesz czy nie. Po prostu nie chcesz przejść do cudzego domu, bo wciąż myślisz o starym.
- Zamknij się, Riv. – Christian złapał ją za ramiona i odciągnął z powrotem na fotel. Ciemnowłosa klapnęłam niezadowolona. – Nie udawaj postaci z marnej kreskówki. To prawdziwe życie. Więc albo przejdź od razu do rzeczy, albo się w ogóle zamknij.
- Wiesz, może czas już jej powiedzieć? Bo nadal to do niej nie dociera – stwierdziła, patrząc na blondyna. Ten tylko przewrócił oczami. – Liso, nie wiem, czy się zorientowałaś, ale... Jestem Łowcą. Wysoko usytuowanym Łowcą. W sumie to władam wszystkimi Łowcami.
Kolejne zdziwienie, które wygięło moją twarz w grymasie niezadowolenia. Tego się mogłam spodziewać. Może nawet o tym myślałam, tylko nie chciałam przyjąć tej myśli? Bo żeby moja River robiła takie okropne rzeczy i zabijała niewinne stworzenia? Przecież to ona niejednokrotnie ratowała mnie przed szkolnymi opryszczkami. Jednak jej należenie do Łowców wszystko by wyjaśniało. Opowiadała mi o sytuacjach, przedmiotach, budowlach, a także o samych nieprawdziwych. Skądś musiała czerpać wiedzę, a jakoś wątpiłam, by pochodziła ona z Internetu, ponieważ ilekroć wpisywałam hasła w Google, tak nie znajdowałam nic.
Moja River jest Łowcą.
Zaśmiałam się, nie mogąc się powstrzymać. No tak, inaczej by nie uciekła. Kochała mnie tak bardzo, że myśl, iż kiedyś będzie musiała mnie zabić, przerosła ją.
- To ja wymyśliłam tę całą eskapadę – dodała, zakładając nogę na nogę. – Wystarczyło zastanowić się i nająć specjalistów, którzy przygotowali tonę tych głupich nadajników. Nie sądziłam, że można kimś tak łatwo manipulować.
- River… - zniecierpliwiony Christian zgromił ją wzrokiem.
- Już, już, przecież nic nie robię – żachnęła się, krzywiąc z niezadowolenia. – A więc, Elisabeth, poznaj Elżbietę. – Imię wymówiła z trudnością i nie brzmiało ono ani jak angielski, ani francuski. – Urodziła się w Polsce kilka dni po twojej śmierci. Szczerze, nie spodziewałam się, że dusza potrafi uciec tak daleko, jednak cóż, musiała. W końcu nadal chodzisz po tym świecie. Elżbieta sama zgłosiła się do nas, bojąc się, że jest poszukiwana. Elżbieta nawet nie wiedziała, że ułatwia nam zadanie, gdyż zamiast skupiać się na szukaniu twojego klona, całe swoje oddziały skierowałam na ciebie, pozbywając się przy okazji kilku zbędnych temu światu istnień. Los chciał, iż tak martwiłaś się o swojego ludzkiego przyjaciela, że niczym zbłąkany psiak powędrowałaś do Christiana, z którym zawiązałam sojusz.
- Przejdź do sedna, bo nudzi mnie twoja gadka – prychnęłam, odwracając wzrok w stronę biednego ciałka Key. Bałam się, że nie wyjdzie z tego cało.
- Wszyscy się na mnie uwzięliście – skwitowała z nieukrywanym smutkiem.
- Bo za dużo mówisz – dodał Christian. To dziwne, że mimo wszystko nadal się ze sobą zgadzaliśmy.
- Już, przechodzę do rzeczy! – wrzasnęła, a Elżbieta (uch, jakież to imię jest dziwne) przeniosła na nią nieobecny wzrok. – Chcę ci zwrócić duszę, Liso – oznajmiła bez kolejnych opowieści.
Zachłysnęłam się powietrzem i zaczęłam kaszleć, dopóki nie przyswoiłam tej informacji. Chciałam coś powiedzieć, jednak River znów rozpoczęła swój monolog.
- Zwrócę ci duszę, a wtedy będziesz taka jak dawniej. Nie będę musiała cię zabijać, a twoje uczucia znów powrócą i będziesz mnie kochać. – Rozmarzyła się, a ja znów dostrzegłam szaleństwo w jej oczach. Miłość niszczy ludzi. – Czyż nie dobrze to obmyśliłam? Znów będziemy razem.
- A Christian co będzie z tego miał? – zapytałam, mrużąc oczy niczym wściekły kot.
- Nietykalność – odpowiedział sam za siebie.
Z jednej strony możliwość odzyskania duszy wydawała się kusząca. Z drugiej żywot wampira podobał mi się o wiele bardziej niż proste, ludzkie życie. Poza tym nie było mowy, bym powróciła do River. Nie po tym, co zrobiła Key. No, może nie dokładnie ona, ale Christian na jej polecenie.
Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w bijące powoli serduszko mojego blondwłosego przyjaciela, zastanawiając się, co teraz dzieje się w jego głowie.
Zacznę od pytania: Co?!
OdpowiedzUsuńSię porobiło >.< Jak mi teraz szkoda Key'a, a jednocześnie znienawidziłam do reszty głupią, głupią River! Jak ktoś taki może stąpać po ziemi?! Czasem to Ci którzy mieli pomóc są dużo gorsi od potworów na tym świecie, a Ty świetnie to pokazałaś!
Sądziłam, że w tej części pojawi się tylko jeden szaleniec - trzeba przyznać, że zachowanie Rover jest nader zabawne, mimo tego, jak bardzo przydałby jej się popyt w zakładzie dla obłąkanych. Jest jeszcze "małżonek" Lisy, która gdy w końcu się uwolni (a wierzę w to gorąco) pewnie będzie miała dobre argumenty na rozwiązanie węzłów małżeńskich, albo wbicia kołka w serce tego świra - ja obstawiam za tym drugim! Rover ma fioła na punkcie różu, a Lisa na punkcie paryskiego nieba. Włosy i oczy - jednym słowem =D
Ciekawy początek, zabawny i zdumiewający środek i przerażająca końcówka - tak mogę w skrócie określić ten rozdział. Nie zabrakło tutaj niczego (oprócz Juliana), zaskoczyłaś mnie nową informacją o duszy, a jeszcze bardziej, gdy okazało się, że nowa różowowłosa dziewczyna jest Polką.
Czemu robisz z mojego ukochanego Key'a wampira? Ja chciałam, żeby był aniołem, albo wilkołakiem ;-; Do łowcy już się nawet przyzwyczajałam, a ty wyskakujesz z czymś takim! Jak mogłaś? No jak? Wiem, wiem, że to Twoje opowiadanie >.< Jednakże ponarzekać zawsze można na niesprawiedliwość tego świata, a dzięki temu, że to Ty piszesz tą powieść jest zdecydowanie dużo bardziej nieprzewidywalna, zaskakująca i genialna!
Naprawdę się cieszę, że dodałaś tak szybko kolejny rozdział, akcja się na tyle rozkręciła, że w Twej genialnej główce roi się od pomysłów, jak szerszeniu w ulu! Bo one mieszkają w ulu, co?
Lepiej już zakończę swój komentarz, bo trzy razy usuwałam zbędne głupoty, a które chciałam tutaj wypisać.
Pod koniec (pisze to ze smutkiem, bo się zorientowałam, że znów będę musiała czekać na kolejny rozdział -_-), życzę Ci dużo genialnych pomysłów - tak jak do tej pory! Dajesz czadu dziewczyno (i nie mam tu na myśli gazów wydobywających się z tylnej partii ciała) oraz dużo weny i nieokraczonego czasu wolnego! (/*3*)/
Cześć! Przychodzę ze http://shiibuya.blogspot.com/ (powiedzmy, że jestem prawie-stażystką) z pytaniem, czy pamiętasz może, jakie uwagi do oceniającego zawarłaś może w zgłoszeniu? Piszę próbną ocenę Twojego bloga i chciałabym wiedzieć, czy mam na coś szczególnie zwrócić uwagę/coś ominąć (lub czy na parzykład nie zależy Ci tylko na ocenie treści i poprawności, co by mnie ucieszyło). :)
OdpowiedzUsuńOdpisz najlepiej tutaj, będę zaglądać co chwilkę.
Pozdrawiam serdecznie
Ilis Manore
Cześć. ;w; Mam nadzieję, że opowiadanie Cię nie zanudzi. ;;
UsuńMoja uwaga brzmi: mimo wszystkich widocznych oznak, opowiadanie nie jest romansem. Dlaczego uwaga brzmi tak banalnie? Bo już na początku można wyczuć, że między bohaterami coś siedzi, a gdy myśli się, że to romans, odbiór treści jest zupełnie inny. Oto w tym chodzi.
Dobrze, dziękuję za odpowiedź, wezmę to pod uwagę. ;)
UsuńMałe sprostowanie, jednak kto inny zajmie się Twoim blogiem. Przepraszam za zamieszanie.
Usuń