piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział XX


Kiedy otworzyłam oczy i zobaczyłam sufit, pomyślałam, że się odrodziłam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że gdyby tak się stało, nie pamiętałabym nic z poprzedniego życia, dlatego tę opcję odrzuciłam. Mrowienie w plecach nie było uciążliwe, ale miałam ochotę się podrapać.
Podciągnęłam się na łokciach. Sypialnia Nicka i Juliana została urządzona w sposób prosty, ale nowoczesny. Do tego posiadali niezwykle wygodne łóżko. Za wielkim oknem rozciągał się nocny krajobraz Ash Dale. Choć bardzo chciałam zobaczyć księżyc, uniemożliwiły mi to gęste, deszczowe chmury. A kiedy stanęłam na ziemi, podłoga nie zapiszczała, nie wydała również innego, okropnego dźwięku.
Ja żyję.
Nie ważąc na nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej, wraz z rozradowaną duszą zbiegłam po schodach na dół, nie ważąc na piżamę. Wpadłam do kuchni i zatrzymałam się w progu. Trzy pary złotawych oczu wpatrywało się we mnie, jakbym była duchem. A raczej w moją pierś. W pierwszej chwili przeszło mi przez myśl, że pokrywa mnie krew, jednak nie chodziło o to. Cała trójka zastanawiała się, dlaczego wstałam bez pozwolenia – wyczytałam to z ich myśli.
– Gdzie radosne okrzyki powitania? – zapytałam, uśmiechając się szeroko, by pokazać kły. – Myślałam, że rzucicie się na mnie, a tymczasem widzę same ponure miny.
Jak na zawołanie Key podniósł się z krzesła i z wampirzą szybkością znalazł się przede mną. Przyciągnął mnie do swojej piersi, a moje nozdrza wypełnił zapach martwej istoty. Słyszałam nikłe bicie jego serca, które powinno przestać pompować krew kilka dni temu, jednak przez jad w żyłach wciąż musiało pracować.
Chwilę trwało, zanim nacieszyłam się jego ciepłem, a potem odsunęłam go na odległość ramion.
– Głupi dzieciak – rzuciłam, omijając chłopca i podchodząc do zmiennokształtnych. – Wy pewnie za mną nie tęskniliście, co? – zagadałam, siadając na jednym z krzeseł. 
– Elisabeth, któż tak jak ty wyczyści nam talerze? – Nick jak zwykle próbował użyć swojego uroku, lecz ten na mnie nie działał. Poczochra łam jego kasztanowe włosy. – Zresztą, sama wiesz, jak nam cię brakowało.
– Ciekawe, co się stanie, jak wyjadę do Francji. Pewnie zginiecie we własnym brudzie. Przygniecie was Wieża Eiffla z naczyń.
– Pewnie tak – przyznał Julian. – Najwyżej zatrudnimy sprzątaczkę.
– Żadna z wami nie wytrzyma! – wtrącił się do rozmowy Key, stając za krzesłem blondwłosego. – Zmuszali mnie do zmywania, rozumiesz? – żachnął się chłopiec. – Zamiast sami się tym zająć, woleli mi płacić. 
Patrząc na trójkę moich najlepszych przyjaciół, czując ich różne zapachy, wdychając do płuc powietrze, którego w rzeczywistości nie potrzebowałam… Dla zwykłego wampira byłoby to zbyt sentymentalne, gdyż nie powinniśmy przywiązywać się do rzeczy ulotnych. W tym jednak przypadku mogłam pozwolić sobie na odrobinę wzruszenia i fantazji, mogłam wybiec wprzód oczami wyobraźni. Oni nie znikną tak szybko jak ludzkie, kruche istnienia, pomyślałam, wiodąc po nich wzrokiem. 
– Jesteś głupia. – Głos w mojej głowie brzmiał cicho, ale przepełniało go niedowierzanie. – Dopiero gdy otarłaś się o śmierć, dostrzegasz tak oczywiste rzeczy. 
– A czy kiedykolwiek powiedziałam na poważnie, że jestem mądra? – odpowiedziałam jej bez użycia ust.
Ciche westchnienie, które dostałam od duszy, było ostatnim, co do mnie powiedziała. Po tym stałyśmy się po prostu jednością, a nie dwiema oddzielnymi, kłócącymi się jednostkami. Czasem jednak wspominałam ten szelest w uszach, przywołujący uśmiech na usta.
Chłopcy znów utkwili swój wzrok we mnie. Musiałam wyglądać jak szaleniec, szczerząc się bez powodu. Dodatkowo czułam się głodna, więc jedno z moich oczu przybrało czerwoną barwę. To drugie – należące do duszy – już na wieki pozostać miało błękitne. 
– Czy Key zabił River – zapytałam nagle, gdy przyszło mi na myśl, że osoba, która spowodowała całe to zamieszanie, mogła zginąć z ręki mojego przyjaciela.
– Nie do końca – odpowiedział Jul. – Key wywabił ją na zewnątrz, a potem Daniel Turtle oraz Antonio się nią zajęli. Spłonęła na stosie wraz z Christianem. 
Mój kochany, starszy braciszek. River owinęła go sobie wokół palca. Ludzie potrafią być okrutni, kryją się z tym jak mało kto, są w stanie okłamać każdego – nawet istotę czytającą w myślach. Zrobią wszystko, by wygrać. I właśnie to prowadzi do ich zguby. Kiedy za bardzo się starasz, oślepia cię cel i dążysz do niego najłatwiejszą z dróg. Jednak na jej końcu zwykle znajduje się przepaść tak wielka, że kiedy skaczesz, nie jesteś w stanie dostać się na drugą stronę i lądujesz w dole wraz ze złamanymi ambicjami.
– Cieszę się – wyszeptałam cicho. 
– Powinnaś iść się położyć. – Julian spojrzał na mnie twardo, ale głos miał przepełniony troską.
– Stary, jestem wampirem, nawet jeśli miałabym umrzeć wam na kuchennym stole, nie wrócę do łóżka. – Oparłam głowę na ręku. – Nie czuję zmęczenia. Zjadłabym coś, ale nie chcę was zostawiać. Wyszłabym na spacer, ale mieszkańcy dziwnie będą na mnie patrzeć. 
Key spojrzał na mnie z przyćmionym uśmiechem. Jego oczy, choć już nie tak pięknie błękitne, gdyż pojawiły się w nich złote drobinki, ale wciąż zapierające dech w piersiach, mówiły, bym wzięła się w garść, bo przypominałam galaretkę owocową, za którą szczególnie nie przepadał, zwłaszcza w pierwotnej formie. Zacisnęłam więc dłonie w pięści, odetchnęłam głęboko i po raz wtóry zaświeciłam kłami.
– To ja odwiedzę rodziców, tylko najpierw wpadnę do jakiegoś sklepu i kupię jakąś ładną koszulę. – Spojrzałam na twarz młodego wampira. – To się zdziwi, kiedy mnie zobaczy.
– Pewnie cię przytuli – rzucił Nick.
– Nie znasz mojej matki, kotku. 
– Może najpierw skocz coś zjeść? – zaproponował Jul. 
Uroczy byli, kiedy się tak martwili i troskali. Czułam się kochana, doceniona. Wiedziałam, że w razie jakiegoś wypadku albo po prostu samotności, zawsze mogę do nich wstąpić.
– Pójdę z tobą. – Key znów niewiarygodnie szybko znalazł się przy moim boku. – Chcę poznać twoich rodziców. I rodzeństwo. 
Złapałam go za nadgarstek, a chłopcom posłałam przepraszający, bardzo szczery uśmiech. Był ciepły, uroczy i ujmujący. Właśnie takimi obdarowywałam niegdyś ofiary spotkane na ulicy. Przechylałam głowę w bok, wysuwałam do przodu czoło, chowając brodę i układałam usta w sposób, który tylko u dzieci wygląda uroczo, a posiadając twarz piętnastolatki, mogłam go używać. Obaj zmiennokształtni pokręcili głowami.

***

Ogromne, pięknie ozdobione drzwi przeraziły nawet mnie – osobę, która przechodziła przez nie kilkaset razy w czasie nastoletnich lat. Spędziłam w owym domu niecałe siedem lat. Po tym, gdy spłonęło nasze stare mieszkanie, rodzice postanowili kupić coś – ich zdaniem – piękniejszego i zapierającego dech w piersiach. Tak oto zamieszkałam w dwupiętrowym monstrum z rzeźbionymi drzwiami oraz framugami w całym domu.
Key, który obiecał mi towarzyszyć w tych odwiedzinach po latach, zgodził się na kupno koszuli, ale wolał pozostać w dżinsach, niż wciskać się w eleganckie spodnie. Chłopak miał zmierzwione przez wiatr włosy, ale jego twarz i myśli wyrażały spokój i pełne przekonanie o powodzeniu owego spotkania. Ja zaś, ubrana w białą sukienkę i płaszcz, którego nie mogłam ot tak zostawić (wróciłam się po niego do chłopców), trzęsłam się ze strachu. Nikt nie wzbudzał we mnie takiego strachu jak zdystansowana matka. Zrobiłam wszystko, by jak najbardziej przypominać dawną mnie – włosy miałam na powrót różowe, a oczy błękitne, gdyż z Key odwiedziliśmy jeden z domów karmicieli. 
– Uspokój się – wyszeptał chłopiec. – Jestem pewien, że nawet przechodnie wyczuwają, iż się denerwujesz.
– Nie potrafię inaczej. – Sparaliżowana wpatrywałam się w kołatkę. Mama nie przepadała za elektrycznymi dzwonkami, ich dźwięk ją drażnił.
Key wyciągnął rękę i uderzył kocią głową trzy razy. Dźwięk rozszedł się echem – chłopak włożył w to nieco za wiele siły i serca. Przełknęłam jednak ślinę, wiedząc, że zaraz spotkam się twarzą w twarz z członkiem mojej rodziny. 
Minęły trzy sekundy. Ktoś zbliżał się szybko, jednak nie chciałam czytać w myślach rodzinie, więc aż do otwarcia drzwi żyłam w niepewności, wstrzymując oddech.
Otworzyła mi dziewczyna w dżinsach i koszuli w kratę. Miała jasne włosy przeplatane kolorowymi pasemkami, a grzywkę przytrzymywała jej ciemna opaska. Spojrzała na mnie niebieskimi oczami przypominającymi moje własne.
– Przepraszam, pani do kogo? – zapytała uprzejmie, zerkając to na mnie, to na Key. – Jesteście przyjaciółmi mojego brata? 
– Jesteś córką Lorett, prawda? – Uśmiechnęłam się, kiedy pokiwała głową. – Mama jest w domu?
– Tak. Czy coś się stało z Christopherem? – Przerażenie w jej głosie pozwoliło mi dostrzec, jak bardzo kochała rodzeństwo.
– Nie, nic z tych rzeczy. – Pokręciłam głową, wprawiając w ruch różowe kosmyki. – Możesz jej powiedzieć, że przyszła ciocia Elisabeth?
– W porządku – zgodziła się z pewnym oporem. Zniknęła, zostawiając otwarte drzwi, więc razem z Key weszliśmy do środka i je zamknęliśmy, by nie wpuszczać chłodnego, wieczornego powietrza. W Paryżu znów zanosiło się na deszcz i na zewnątrz pachniało wilgocią.
Dosłownie po kilku sekundach z wejścia do salonu wypadła wysoka, długonoga blondynka podchodząca pod czterdziestkę. Miała niewielkie zmarszczki przy oczach oraz na czole, ale poza tym oraz nieco mniejszą kondycją skóry nie widać po niej było upływających lat. Wciąż miała idealną figurę, a kiedy stanęła naprzeciwko nas, okazało się, iż niemal dorównuje wzrostem mojemu blondwłosemu przyjacielowi.
Lorett, moja siostra, patrzyła na mnie jak na zjawę, nie mogąc uwierzyć, że widzi mnie taką jak dwadzieścia dwa lata temu, kiedy niemal ją ugryzłam.
     – E-Elisabeth? – zapytała niepewna, przekręcając głowę, by być pewną, że ma przed sobą siostrę, nie kogoś, kto się pod nią podszywa. – Jak to możliwe, że nie zmieniłaś się przez tyle czasu?!
     Westchnęłam ciężko, a następnie uśmiechnęłam się przepraszająco, wiedząc, że Lorett uwierzy we wszystko, co powiem.
     – To głupie, ale zostałam przemieniona w wampira – wyjaśniłam. – Wiesz, mam kły, żywię się krwią, można śmiało zabić mnie kołkiem, słońce sprawia mi ból i takie tam. No, to tak brzmi ta historia.
     – Dlaczego więc nie przyszłaś wcześniej? – zainteresowała się.
     – Wątpię, by moja nieśmiertelność jakoś specjalnie przypadła wam do gustu…
     – Chrisa zaakceptowaliśmy, a ciebie mielibyśmy odrzucić? – Lorett uniosła jasne brwi i zachichotała. – Zawsze byłaś głupiutka, ale nie sądziłam, że ci to zostanie. – Jej oczy, niebieskie jak u każdego członka naszej rodziny, uśmiechały się, wyrażając niesamowitą ulgę. – Chodźcie, upiekłam ciasto. Opowiesz mi wszystko przy herbacie.
     I tak oto spędziłam cały wieczór, rozmawiając z siostrą. Powiedziałam jej całą prawdę – o tym, kim jest Key, o tym, jak zginął Christian. Dowiedziałam się również, że mama z tatą oraz moja druga siostra zginęli w katastrofie lotniczej, dlatego tak bardzo ucieszyła się na mój widok. Myślała, że została jedyna, odkąd Chris przestał odpowiadać na telefony. Poznałam również dzieci Lorett – Maryse oraz Christophera, którzy od razu znaleźli wspólny język z Key, choć ten czasem poprawiał ich, kiedy robili błędy w wymowie. Mąż siostry również okazał się niezwykle miły – nosił imię William i pochodził z Wielkiej Brytanii. Przyjął mnie z otwartymi ramionami.
     Kiedy opowiadałam Lorett o tym, co przydarzyło mi się w ciągu tych dwudziestu dwóch lat, ta śmiała się, za każdym razem powtarzając, jakie to ze mnie głupiutkie stworzenie. Może i nie wykazałam się mądrością, ale nie popełniłam aż tak rażących błędów, by nazywać mnie głupią. Wiedziałam, że robi to ze względu na stare czasy i w jej ustach brzmiało to pieszczotliwie, jednak czułam się trochę jak dziecko.
     Kiedy razem z Key opuszczaliśmy dom, było ciemno. Pomyślałam o Nicku oraz Julianie zapewne szykującym się już do wyjścia do pracy. Przeze mnie zarwali kilka nocy, choć wcale nie musieli. Byłam im naprawdę wdzięczna za wszystko.
     – Lisa! Key! – Lorett krzyknęła, kiedy schodziliśmy po schodach. Oboje odwróciliśmy się w jej stronę. – Jeśli będziesz chciała, możesz z nami zamieszkać. Ten dom i tak jest przeogromny, miejsca starczy dla wszystkich. Drzwi zawsze są dla ciebie otwarte.
     – Dziękuję, pomyślę nad tym – odpowiedziałam i, skinąwszy głową z wdzięcznością, złapałam Key za nadgarstek. – Do zobaczenia. – Pomachałam siostrze, a następnie spojrzałam na blondwłosego chłopca, który wyglądał na zadowolonego. – Co rozłączone, stanie się jednością.


Hyhyhy, koniec tej historii.
Wiem, że się cieszycie razem ze mną. ;)
31 grudnia dostaniecie epilog.

3 komentarze:

  1. Hej :D Twój blog został nominowany do Liebster Award :D Wystarczy wejść w zakładkę "Nominacje". http://thedayidiedtlumaczenie.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już koniec? Szkoda... Fajne to opowiadanko.
    T.M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę uwierzyć, że to już prawie koniec T-T Przy czym jestem również pełna podziwu, ze udało Ci się wszystko ukończyć przed nowym rokiem - dokładnie jak sobie zaplanowałaś!
    Jest mi szkota Lisy, bo straciła rodziców i jedną z sióstr nic o tym nie wiedząc. Jakoś teraz wydaje mi się jeszcze bardziej krucha i delikatna, jak również mam wielką nadzieje, że jednak jakieś uczucie między nią a Key'em wybuchnie.
    Przewidujesz jakąś dalszą opowieść o nowych bohaterach, którzy będą w Ash Dale?
    Już nie mogę się doczekać epilogu jak również mam ochotę płakać jak małe dziecko, że tak szybko nadszedł koniec tej pięknej historii T-T
    Zastanawia mnie, co teraz Lisa i Key zrobią?
    Wrócą do Paryża? Czy Key będzie chciał z nią zostać? Czy coś między nimi się zmieni? Jak zareagują wspólnicy jej zmarłego "małżonka"?
    Naprawdę się o nich martwię, ale mam nadzieje, że za bardzo to jednak ta cała sytuacja ich nie zmieni. Cieszę się również, że mimo wszystko Key jest wampirem, bo teraz będzie miał wieczność i nigdy się nie zestarzeje :3 Mimo tego, że wizja jego jako krwiopijcy jest nieco dziwna i niecodzienna, to jednak cieszę się (powtarzam się), że jest nieśmiertelny!
    Życzę Ci dalszych sukcesów w pisaniu, górę pomysłów, morza weny i masę czasu wolnego! Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń